25 lutego, 2018

Suplika Lectorom Miłym korna...

 Są persony, które same się o siebie nie upomną, nawet jeśli cierpią srodze i grosz jaki, jeden czy drugi mógłby jeśli nie tego cierpienia ująć, to choć żywota uczynić mniej przykrym, o czem nam zdrowym ani śnić, czy wiedzieć, jakież to ważkie... Ano i o jednej z takich, a wielce nam miłych, person był ongi Kneź na Kneziowisku suplikował Lectorów, by tam, co kto i może, to kalety rozsupłał...
http://www.kneziowisko.pl/rezerwat-niedzwiadkow-koala/
Powtarzali tego za Niem i inszy, takoż i ja sam rok temu, bo ta rzecz jest już niejaką obrośnięta tradycyją kiełkującą, że o ten grosz prosim, gdy przychodzi pora, że się Rodacy ku PIT-om kwapić będą... Komu z tym jeszcze nie późno, ten może i dołączy, bo z pewnością są tacy, co jako i ja, mogą tejże choć mizerności jednego procenta od podatku swego dla tejże persony przeznaczyć, by dopomóc. Lectorowie częścią wiedzą o kogo, a ściślej o Kogo idzie, a kto nie wie, a zaufać bez objaśnień więcej w szczegóła bogatych nie myśli, temu mogę privatim rzecz całą wyłożyć, jednak nie pro publico niekoniecznie przecie bono...
  Ergo kto może i chce, niechaj wzgląd ma na tejże fundacyi konto:
Fundacja Pomocy Osobom Niepełnosprawnym „SŁONECZKO”
77-400 Złotów, Stawnica 33A
konto: 89 8944 0003 0000 2088 2000 0010

pomnąc by w tytule wpłaty podać subkonto persony, której nasz grosz ma posłużyć pomocą: 442/P  (jako się roku przeszłego pokazało, nie wszytkie programmy owe PIT-y rachujące takowej kombinacyi z ukośnikiem przyjmuję, tandem jeśli kto takową turbacyję napotka, niechajże jeno 442P wpisze, czego rok temu już z oną fundacyją uzgodniono)


Jeśli kto chce, może i sobie turbacyi ująć samegoż PIT-u na paginie fundacyi rozliczyć: 
Fundacja Słoneczko KRS: 0000186434
   Wszytkim przecie, którzy w tem dziele dopomóc zapragną, własnej wdzięczności Wam głoszę, a i zapewne wszystkich Niedźwiadka Koali przyjaciół...:)

18 lutego, 2018

O tęgości zim niektórych dawniejszych...

  Ot, choćby takich, jak owa w Roku Pańskim 1929, gdzie jak nam donosi prasa ówcześna (choć tylko ta, której się wyjść w tych dniach udało), była jedną z cięższych przeszłego stulecia. Front mrozowy dowędrował i nad Saharę, gdzie tamecznym Beduinom nocne przymrozki nawet nie pierwszyzna, aliści żeby nad Pustynią Libijską wpodle Mersa Matruh marznący deszcze padał i piasek szklistością lodu pokrywał, to tego najstarsi nie pamiętali nomadzi... 
  U Greczynów, jako i Macedończyków, w Italijej, Iszpaniej aura sobie wolne z ludzi czyniła żarty, już to zasypując winnice i gaje oliwne śniegiem, tak że drzewek nie dojrzał, już to topiąc tegoż śniegu i obracając w rwące przez zbocza rzeki, które zatapiały powodziami całe powiaty. Madziarowie za sukces niemały ogłosili, że okrutnym wojska wysileniem najpryncypalniejsze drogi żelazne przejezdnemi się stały i można się znów dostaw węgla z kopalń spodziewać. Serbom się sztuczka ta sama nawet z Belgradem nie udała i ten przez dni wiele był od świata odciętym zupełnie.
   Francuzy, jak to Francuzy, u nich jako wpodle zera to już klęska narodowa, tandem jak im do minus jedenastu spadło, to sparaliżowało wszystkiego. Municypium paryskie zobligowało lombardy tameczne, by biedakom na powrót zwracały zastawionych paltotów i odzieży ciepłej, jeśli owa nad 50 franków nie jest wartą, to miasto zwróci właścicielom koszta. Jako obrachowano na dzień 19 lutego właśnie, zwrócono nazad z górą tysiąca palt i inszych okryć... Po zamarzniętej Sekwanie jedynie dziatwa sobie ślizgawki uskuteczniła, podobnie zresztą jak na Tybrze i na Tamizie. W Wenecji gondole stanęły zbyteczne, bo suchą nogą można było po kanałach zmarzłych chodzić, choć znów nie wiadomo po co, bo wszędzie nawiało śniegu na wysokość chłopa i przez plac Świętego Marka przyszło do Pałacu Dożów ścieżki w śniegu na dwa metry wysokim przekopać...
   Danię, podobnie jak i właściwie całą Skandynawię, odcięło od świata ze szczętem. W Kopenhadze nie masz chleba, bo choć mąki nawet byłoby zadosyć, to ze świcą szukać drożdży! Z Hamburga posłali aeroplanu z 650 kilogramami drożdży piekarskich, a ten prawdziwie w nieludzkich ląduje warunkach, gdzie aerodromu nie nadążają odśnieżać i piloci sadzają maszyny w zaspach, gdzieniegdzie i metra sięgających, cudem wychodząc z tego bez szwanku.
  Wichry, zgoła huraganowe, pędzące ode wschodu, natłoczyły zwały lodu przy duńskich Bałtyku wybrzeżach i wepchnęły tam pięć statków, które w wielkiej się znalazły opresji, bo je lód nie dość, że zgniatał i psował, to jeszczeć nie sposób było o żadnem salwerunku myśleć, bo dojść do nich można było jedynie piechotą, by się kto znalazł tak śmiały, nic ani dolecieć, ani dopłynąć nie mogło, a po polach lodowych, które więcej jakie rumowiska i gołoborza przypominały, trzeba by się przeciskać pomiędzy bryłami lodu i spiętrzonemi połamanemi krami nieraz i na chłopa wysoko... Był tam, między inszemi i nasz SS*"Tczew" , stateczek dość powolny, którego raz już salwowano, gdy z inszemi wmarzł w lody wpodle Bornholmu, aliści z onej obieży ich wyrwały niemieckie pancerniki: "Schlezwig-Holstein" (tak, tak; tenże sam, co go aż nadto dobrze znamy z inszej akcji, o dziesięć lat późniejszej!) i "Elsass", lodu, nie nadto jeszcze grubego widać, krusząc. Aliści w mil ledwo parę przed kilońskim portem "Tczew" już ugrzązł na dobre i rzecz się stała krytyczną, bo na statku nie było radiostacji, tandem marynarze nasi z węgla wiezionego poczęli napisów na lodzie układać, a kilku się per pedes przez lody do jakiej wioszczyny przedarło, gdzie jakiego jadła nakupili. Napisu dostrzeżono i awiatorzy niemieccy poczęli zrzutów czynić wpodle "Tczewa" a na pomoc znów ruszyły pancerniki, jeno że tym razem salwerunek się nie powiódł: "Elsass" sam ugrzązł w lodzie, a "Schlezwig-Holstein" z rozbitym o lód dziobem dowlókł się do Schwenemunde (czyli do Świnoujścia:) na naprawy.
   "Tczew" jednak przetrwał lodowy napór, aliści za odmienionym wiatrem na zachodni, poczęło go wraz z całym lodowym polem znosić na otwarte morze i tam dopiero, po sześciu tygodniach gehenny, polskiego statku uwolnił niezłomny "Elsass"
  Względnie za to nieźle radziły sobie Gdańsk i Gdynia, przynajmniej jeśli o czynność portów idzie. Gdańsk wynajął wielkiego lodołamacza "Sampo" od Finów, który to olbrzym wyrąbał drogi z portu przez Zatokę na pełne morze, a Gdynia podobnej misji zleciła szwedzkiemu "Balderowi". 
   W Warszawie z jednej strony radowano się z przywrócenia połączeń telefonicznych z resztą kraju, które szwankowały, bo kable telefoniczne, kurcząc się na mrozach, wyrywały ze słupów 4-calowe haki, któremi je mocowano! Z drugiej znów strony marzną niemal wszyscy, bo w składach kaducznie brakuje opału, zaś onego dowiezienie najwyższych nastręcza trudności. Władze jednak przykazały, by składy otwarte były dzień i noc, nie temuż, by przedawać, boć tam przecie po większej części by bryłki nawet nie uświadczył, jeno temuż, by każdy mógł wejść i się o tem naocznie przekonać i by w ten sposób spekulacyj ukrócić**. Przed składami zresztą dochodzi do dramtycznych zajść i rozruchów, 18 lutego przed składem na Dzielnej 27 tłum wzburzony daremnem na węgiel parogodzinnem czekaniem, począł składu demolować, a gdy właściciel wezwał policji, ta nadciągnęła w osobie pojedynczego posterunkowego Machlewskiego i skupiła na sobie całą tłumu agresję. 
   Osaczony Machlewski dobył broni i strzelając w tłum, poranił niejakich Szmula Seperowicza i Joska Czosnka, a zlinczowanym nie został jedynie dzięki przytomności przechodzącego nieopodal rontu wojskowego, który policjanta uratował. Nazajutrz już przed każdym składem w Warszawie stały posterunki policyjne, by ordynku pilnować.
   Wpodle Stanisławowa, gdzie największych, bo siedmiometrowych, zasp odnotowano, tysiące żołnierzy i zmobilizowanych robotników oraz bezrobotnych daremnie próbuje tory choć odkopać. Na próżno: do Stanisławowa przez trzy tygodnie nie dojedzie żaden pociąg. Na Wileńszczyźnie zaspy są "tylko" czterometrowe, ale za to temperatura przekroczyła minus 40...*** W pozostałych częściach kraju zazwyczaj było od minus 35 do 39 stopni, co oznaczało, że przy niedoborach opału w mieszkaniach mało gdzie było co więcej od zera...:( W Żyrardowie, gdy już wyczerpano wszelkie węgla zapasy, rada miejska nakazała rąbać na opał płoty, tak miejskie, jak i prywatne, obiecując właścicielom z wiosną odbudowanie parkanów na koszt miasta. W całej Polsce masowo giną drzewa w parkach, podobnie jak ławki i wszystko niemal, co się daje porąbać i spalić w "kozach" wyziębione mieszkania ogrzewających...
    Wieczorem zaś 19 lutego, w warszawskim kinie Colosseum poczęła się premiera filmu podług dramatu Żeromskiego "Ponad śnieg bielszym się stanę"...
_____________
* - z angielska Steamer Ship, czyli na ludzkie wykładając: parowiec
** - choć tej jednej lekcji widać, że władze odrobiły, najwidniej smutnych zajść z roku 1923 w memoryi zakarbowawszy   ( ,IIIIIIV, V), 
*** - najniższej odnotowano w Krynicy: - 45 stopni.


11 lutego, 2018

Obrona Radczyni...

Miałżem ja personalnych już "obron" nie pisać, jako że onych bohaterowie cuś kończyli marnie, luboż i na jakie swoje życiowe manowce schodzili, od których chyba jednak onym przybywało rozumu...Insza jest bowiem rzecz jakem obron pisał spraw i nacyj u nas zohydzonych**, aliści personaliter kogo żywego już się, mniemam, nie poważę... Dzisiejsza przecie heroina nasza, wystawiona pierwotkiem w dramacie przez Wyspiańskiego, zasię przez Wajdę w filmie znanem sub titulo "Wesele", zapamiętaną została nieledwie jeno dla tej roli i tych słów paru, z których najwięcej do historii kultury przeszły te: "Cóż ta, gosposiu, na roli? Czyście sobie już posiali?" oraz "Wyście sobie, a my sobie. Każden sobie rzepkę skrobie", padół ten opuściła już dawno, to i nadzieja, że nie naszkodzę...  
   W filmie przywołanem sceny z jej udziałem się poczynają od 13.00 minuty, jeśliby kto chciał przypomnieć...

   Słowem przeszła nam Antonina Domańska, bo to o nią idzie,  do potocznej świadomości jako jejmość o wsi pojęcia nie mająca, przeciwna brataniu się z nią, czy ogólniej: "z ludem"  i generalnie jako babsztyl cokolwiek zawistny, małostkowy, by nie rzec wredny a i w domyśle jakby i nieprzesadnie dużego rozumu. Czy słusznie ? 
   Przepatrzywszy scen z jej udziałem (właśnie od tej 13-tej minuty), gdzie jej dialog z Dziennikarzem jakoś mi zawsze ze świadomości uciekał, zastanawiam się, czy aby ona w tem całym ludycznym rozpasaniu i zniechęceniu inteligenckiej dekadencji nie jest tam aby jedyną trzeźwą osobą, wcale rozsądnie otoczenie i onego inklinacyje oceniającą... No może jeszcze Ojciec  z kongenialnym tekstem: 
                                       "Ot, pany się nudzą sami,
                                        to się pięknie bawiom z nami."
  Obsadził ją tam Wyspiański w trochę dziwnej roli "ciotki-przyzwoitki" dla panien Pareńskich*** , których nie była, o wieleż mnie wiedzieć, nijaką krewną, ni powinowatą, a przecie tego nie było potrzeby kreować, by jej obecność na weselu uzasadnić, skoro była prawdziwie ciotką, ale...Lucjana Rydla! Jako opiekunka wydaje się nazbyt sroga, choć w końcu ulega, ale czyż jej kwestie dotyczące spodziewanego mordobicia na wiejskim weselu nie są właśnie wcale niezgorszą znajomością tamtejszych realiów? Tych, w których kmiotkowie wierzyli, że jak na weselu nikt po pysku nie wziął, to stadło nie będzie szczęśliwe, stąd i płacono czasem kogo, by jeśli się bójka nie wszczęła samoistnie, onże burdy wszczynał?
   Nie wiem, zali też nie ulegamy w ocenie jej kwestii pewnej przyprawionej "gębie", która każe nam się doszukiwać nieledwie deklaracyj światopoglądowych tam, gdzie po prostu mamy do czynienia z bardzo celną obserwacją stanu ówcześnie rzeczywistego, a i może, nabranym z wiekiem i doświadczeniem, zdrowym sceptycyzmem wobec wszystkich mód przemijających, z chłopomanią na czele...
   Nic w dramacie, czy filmie nie sugeruje, że to też intelektualistka. Ot, zda się mieszczka jaka, zadufana sielnie w sobie i tyle... A to przecie autorka licznych powieści i opowiadań historycznych, głównie młodemu pokoleniu przeznaczoną, z których dwie aż powieści, czyli "Historia żółtej ciżemki" i "Paziowie króla Zygmunta" przetrwały i do naszych czasów w świadomości powszechnej, nawet i doczekując się ekranizacyj filmowych, czego Fortuna jakoś poskąpiła wielu inszym pisarzom, skazując ich na zapomnienie po sławie ledwo jedno pokolenie liczącej, jako Henryka Rzewuskiego, Teodora Tomasza Jeża (Zygmunta Miłkowskiego), Feliksa Bernatowicza, Józefa Weyssenhoffa, Wacława Berenta czy z bliższych nam czasów Karola Bunscha i Teodora Parnickiego... 
   Była żoną lekarza Stanisława Domańskiego, który łączył swą karierę naukową (profesor UJ, liczne prace z zakresu neurologii, prezes Towarzystwa Lekarskiego Krakowskiego) z działalnością społeczną jako radny miejski. A na tym drugim polu naprawdę miał się czym pochwalić i może to stąd pani Antonina wolała się tytułować Radczynią, miast przysługującego jej również tytułu "profesorowej". To za jego kadencyj (łącznie 35 lat!) i jego to niemałym staraniem się Kraków dorobił pierwszego zakładu dezynfekcyjnego, rzeźni miejskiej z prawdziwego zdarzenia w miejsce jatek, gdzie Higiena nie zaglądała, a Zdrowie padło trupem na progu... Takoż chłodnia, poczęte de novo**** wodociągi miejskie, elektrownia i szalety...  Byłożby naddanem mniemanie, że go w tych dziełach małżonka wspierała? Że się w domu może i co gwarzyło o tem, jako i o inszych grodowi rzeczach koniecznych, by się prawdziwie europejskim mienić? 
   Aliści to przecie nie wszytkie zasługi PP.Domańskich... Oto oni właśnie poczęli długotrwałą i w sumie wielce szlachetną modę na ozdabianie ścian obrazami twórców krajowych, z któremi się przyjaźnili nieraz i ów nałóg, który z czasem u inszych naśladowców wejdzie i może w snobizm, był w istocie mecenatem skrytym. I któż wie, czy nie dzięki temu groszowi, co go dostawali za dzieła wiszące w mieszkaniu doktora-radnego i Radczyni przy Szczepańskiej ulicy, Malczewski, Stanisławski, Mehoffer, Tetmajer, Tondos i wielu, wielu innych, może i który przetrwał właśnie jakie najtrudniejsze chwile...? Włącznie z Wyspiańskim, co się później tak swej miłośniczce wywdzięczył...

____________________
* (Obrona Leppera,Giertycha,Gosiewskiego)

*** - przepysznej ongi noty siostrom Pareńskim poświęcił Torlin, jednak na obecnem Jego blogu żem jej nie nalazł, a link do dawniejszego już tylko na manowce Interii wiedzie.
**** - piszę: de novo, bo miał Kraków dawniejszego urządzenia wodę niezgorszą do miasta dostarczającego, zwanego Rurmusem, który działał od średniowiecza, rozprowadzając wody do studzien w mieście, a który tylko raz (za najazdem Maksymiliana Habsburga, oblegającego miasto w 1587 roku) uszkodzonym został, za to za bytnością licznej delegacji szwedzkiej w roku 1655 zniszczonym został na amen...

04 lutego, 2018

O "państwie" puckim

   Rzecz cała jak najbardziej w korelacyi będzie z notami nie tak dawnemi  (III), gdzieśmy się skarbem w Nogacie rzekomo utopionym zajmowali, ale za sposobnością żeśmy i co nieco wojny naszej z Zakonem trzynastoletniej odmalowali, której to wojny dziś inszą wystawimy odsłonę. Takoż, jako i komu by miło może było do cyklu o zbrodni gąsawskiej, jej reperkusjach i zmarnotrawionych przez tę zbrodnię możnościach, sięgnąć, to tam III, IIInajdzie pierwocin duńskiego Estonią zainteresowania, które w dzisiejszych naszych sprawach, sielnie ważyć będzie...
   Dunom z niejakiego czasu przyszło się kontentować tak naprawdę niemieckiemi wyrobami królopodobnemi, nic pospólnego z jakimi po Wikingach pozostałościami nie mającemi, dodatkiem w oszczędnościowej wersji, gdzie jeden król na trzy królestwa musiał nastarczyć* :) Po prawdzie z nienajgorszym nawet skutkiem...
  Aliści gdy Krzysztof Bawarski był pomarł w Roku Pańskim 1448, stanęły Duny przed nie dość, że turbacyją z króla nowego obiorem, to jeszczeć z problemem wdowy po Krzysztofie, Dorocie Brandenburskiej, która piętnastolatką będąc, króla duńskiego zaślubiała, niemałego w to matrimonium wnosząc majątku, który ninie w rozlicznych dobrach był ulokowanym i spłacenie królowej, gdyby tronu miała pożegnać, mogłoby zawalić finanse królestwa... A że dziewuszka ledwo trzy lata się nacieszyła stanem małżeńskim, to i na matrymonialnym rynku Europy wciąż była partią jedną z najlepszych.
  Raili jej nawet naszego Kaźmirza Jagiellończyka i pozornie nawet byłożby to i może stadło więcej reprezentacyjne, niźli owo z Elżbietą rakuską, opisane przeze mnie w nocie "O urodzie królewskiej", jeno że poza może urodą Elżbieta, przyszła "matka królów"(Władysława Jagiellończyka, króla czesko-madziarskiego, naszych: Aleksandra, Jana Olbrachta i Zygmunta Starego), moc miała walorów inszych, zaś nieprzesadnie uprzejma, paranoicznie skąpa dewotka z Danii może by jeno nam co skarbu poratowała, bo w tem talentów miała prawdziwie niemałych...
   Praktyczni Dunowie umyślili oba problemy swoje połączyć i rozwiązać za jednem pieczeni warzeniem: króla nowego, Christiana, pierwszego z Oldenburgów, obrawszy, onemu Doroty na żonę narzucili, jeno że król nowy się nie spodobał ani w Norwegii, ani tem więcej we Szwecyi, gdzie już za Eryka Pomorskiego, nieprzesadnie udałego władcy z naszych Gryfitów pomorskich się wiodącego, przyszło do buntów i powołania niejakiego Karola Knutssona Bonde na regenta królestwa szwedzkiego, nim jakiego króla sami sobie nie obiorą. Krzysztof Bawarski tych swarów zażegnał i na czas jego żywota unia została przywróconą, aliści onże Karol, jako nastać miał Christian, poderwał swoich do buntu de novo i, wypowiedziawszy Duńczykom posłuszeństwa, objął we Szwecyi władztwa jako Karol VIII, zasię w rok później takoż i w Norwegii.  
   Nibyż doszło pomiędzy niemi do zgody, gdzie Karol Christianowi postąpił był Norwegii w zamian za uznanie onego praw do szwedzkiego władztwa, aliści wrychle po tem porozumieniu z Halmstadt, Karol i tak zaatakował Skanii, ówcześnie do Danii należącej. Ano i jak się wzięli za łby, to przez pięć lat jeden nie umiał przemóc drugiego, nareście Anno Domini 1457 Fortuna pobłogosławiła Christianowi i Karol musiał się ucieczką salwować. I tu się dla nas poczyna część opowieści nas jak najbardziej się tycząca, bo ów dał drapaka do... Gdańska, nie przepominając jednak o zabraniu sum niemałych ze skarbca królewskiego.
   Wikipedyczna notka o Karolu błędnie podaje, że ów, w zamian za pożyczkę 15 tysięcy marek pruskich, miał od Kazimierza Jagiellończyka otrzymać w zastaw Puck z przyległościami. W rzeczywistości ziemią tą Gdańsk władał i tenże gród, owej pożyczki od Karola przyjąwszy, onemu wypuścił tegoż Pucka w zastaw, spisując po temu nawet wielce szczegółowej umowy. Dzięki temu wiemy, że miałoż to państewko wszytkiego 980 kilometrów kwadratowych na nasze rachując i że wchodziły w jego skład: Łeba, Prusewo, Nadole, Rybno, Robakowo, Luzino, Szemud, Reda, Rumia i maleńka rybacka wioska, ówcześnie zowąca się Gdingen**:) Wyłączono z tegoż władztwa Helu, bo Gdańskowi sielnie zależało na podatkach i rybach od tamtejszych rybaków... Zgodnie z tą umową miał Karol prawo władać na tem terenie, wybierać podatków, utrzymywać wojska, a jeśli chciał, to i jakich przywilejów nadawać tym miejscowościom***, których Gdańsk zobowiązywał się honorować po powrocie tych ziem w jego władanie, czyli, gdy owe 15 tysięcy marek pożyczone nareście spłaci, no co się, póki co, nie zanosiło, bo wojna z Zakonem niczem gąbka wody, każdej spijała gotowizny...:(
   Karolowi, między inszemi, swego władztwa zaletami, okrutnie Łeba spasowała, a to dla tej przyczyny, że tameczni się ongi z największymi piratami na Bałtyku,  Braćmi Witalijskimi , związali i owe niedobitki sierot po Witalijczykach okrutnie się Karolowi przydały, jako załóg werbował dla kaperskiej przeciw Christianowi i Duńczykom roboty. Christianowi znów pasowało się w wojnę Zakonu z królem polskim i Związkiem Pruskim zaangażować, by raz Polski nad Bałtyk nie dopuścić, bo wówczas mieliby Dunowie problem niemały z kolejnym silnym konkurentem do dzielenia się handlem bałtyckim, osobliwie, że już im z dawna Gdańsk bruździł, tandem ichnia logika ich automatycznie ustawiała jako krzyżackiego alianta... Tertio, że mięli owi oskomę na swoją dawniejszą Estonię, ninie we władztwie Kawalerów Inflanckich, której liczyli,  że pozyszczą jako dowód krzyżackiej wdzięczności za salwerunek, no i quarto, jako może małą wisienkę na torcie, gdyby się pofortunniło onego uprzykrzonego Karola szwedzkiego, a obecnie pana na Pucku, pognębić, a najlepiej i ubić może...
   Temi, którzy mieli Karolowi najwięcej krwie napsuć i naszkodzić, pokazali się sami mieszczanie puccy, którym nie w smak było, że nowy ich pan zamku restauruje, a właściwie buduje de novo, ergo będzie im twardą stopą siedzieć na karku, mając ich w zasięgu dział swoich. Nawet się posuwali do jawnego sabotażu, niszcząc palisady wznoszone i prowokując list od króla, w którym ich Jagiellończyk napominał i wzywał do posłuszeństwa wobec Knutssona, aliści owi dopuścili się koniec końców jawnej zdrady i, bramy Krzyżakom otworzywszy, dopuścili to tego, że ci Pucka w połowie października 1460 roku przejęli, kończąc de facto krótkotrwałe dzieje puckiego państewka szwedzkiego pretendenta, jednakowoż nie koniec Gdańska z oną sprawą kłopotów...
   Knutsson czeguś nie starał się o to, by Pucka odzyszczeć, więcej zajęty tem, że w Gdańsku siedząc, skupiał wkoło siebie szwedzkich egzulantów**** i z oddali spiskami we Szwecyi sterował, co naturaliter wzburzało Christiana okrutnie i ten gęsto słał pisma ze skargami do Gdańska, a i co gorzej: do Hanzy, której przecie Gdańsk był członkiem. Gdy tem niewiele wskórał, począł słać i morderzów, mających Karolusa ubić (jednego pochwyconego nawet i na Długim Targu stracono publicznie). Miał widać Knutsson jakich ze Szwecyi wieści, których widział dla się pomyślnemi, bo nawet jako latem 1464 gdańszczany na tyle zmocniały, że poczęły Pucka dobywać, to ów tej akcji nie wspierał, choć mógł, a właściwie to i powinien. Sierpniem tegoż roku załadował swój "dwór" i stronników na korabiów kilka i ruszył ku Szwecyi z zamiarem wznowienia tam wojny przeciw Christianowi.  Wojował tam z niewielkim szczęściem, aż do śmierci w 1470, która znakomicie rozwiązała problemy Christianowi, ale nie Gdańszczanom, bo Knutsson przed śmiercią przekazał swoich rzekomych praw do Pucka jednemu ze stronników, po którym "dziedziczyć" ich poczęła magnacka familja Gyllenstiernów, co i rusz domagająca się już to zwrotu pieniędzy, już to Pucka.
   Król i Gdańsk tutaj występujący pospołu, zawżdy na te roszczenia odpowiadali, na nasze prawo zwyczajowe się powołując, podług którego zastaw przepadał, jeśli dzierżący go dopuścił do onego utraty bądź zniszczenia, ergo tak Gdańszczany, jako i Rzeczpospolita uważały się za zwolnionych od konieczności onej pożyczki spłaty. Ano i tak szły sobie te sprawy, aż był nastał Karol XII, wojennik tęgi, który nam tutaj się w wojnę z Piotrem Wielkim i Augustem Mocnym wdał i ziem rujnował naszych, dopokąd go car pod Połtawą w 1709 nie pobił. Aliści przódzi, w 1703 roku, w apogeum swej siły i władztwa w Polszcze, zażądał od Gdańska spłaty onych pieniędzy, rzekomym imieniem Gyllenstiernów i obrachowawszy procentów za 246 lat, określił wysokość onej na 143 tysiące złotych, summę na owe czasy astronomiczną, którą Gdańsk, jęcząc i płacząc, nolens volens, zapłacił, pod groźbą zniszczenia swoich poza murami posiadłości. Gyllenstiernowie, ma się rozumieć, nie obaczyli z tego nawet półzłotka, wszystko poszło na Karolusowe wojny... Czego pamiętać upraszam i doliczyć, jako będziem Szwedowi rachunku za "Potop" wystawiać... Z odsetkami, ma się rozumieć...
 __________________
* - unia kalmarska    
** - wszystkich niemal tych miejscowości żem zlokalizował w czworokącie między Łebą, Lęborkiem, Gdynią i Władysławowem, z tem że owe Rybno, to zapewne dzisiejszy Rybnik wpodle Lęborka, a Robakowo zda mi się być mianem przekręconym, gdzie pewnie jakie Rybakowo byłoby właściwszem i znacznie bardziej na tem terenie naturalnym, alem tego akurat umiejscowić nie poradził...
***- wiemy o co najmniej jednym takim, wystawionym na rzecz wsi Tupadła, ninie się w obręb Władysławowa liczącej
****- wygnańców