28 stycznia, 2018

W kręgu skarbów kolejnych...

 której to themy żeśmy się dotknęli za sprawą grosza na przekupienie zaciężnych w Malborku (I, II) dotknęli, a by w klimacie pozostać, do Adama Sikorskiego się odwołam i analiz jego względem być może mitycznego skarbu zdobytego przez powstańczy oddział Zygmunta Chmieleńskiego w Janowie 6 lipca Anno Domini 1863:
http://nowahistoria.interia.pl/drogi-do-wolnosci/news-raport-numer-172-gdzie-ukryto-skarb-powstancow-z-1863-roku-1,nId,1408284

21 stycznia, 2018

Cytat miesiąca...

...a ściślej: cytaty... przyznaję, że cokolwiek obszerne:) Z przedmowy autorskiej Jarosława Molendy do Jego "Historii używek":
  " Nie ma i nie było takiej epoki lub kultury* [*- Oprócz Innuitów, bo w ich zasięgu nie rośnie nic, co mogliby wykorzystać- przypis autorski], która nie przeznaczałaby ogromnej ilości energii na produkcję, dystrybucję i konsumpcję roślin psychoaktywnych. Również jedną z charakterystycznych cech współczesnych cywilizacji jest ogromne zapotrzebowanie na wszelkie środki stymulujące, podniecające i narkotyczne[...] 
   Wzrastający popyt na używki niesie wiele problemów ekonomicznych, społecznych i zdrowotnych, obserwujemy to na przykład w związku z nadużywaniem tytoniu. Sięganie po środki stymulujące nie jest jednak cechą człowieka wysoko rozwiniętej cywilizacji, zagonionego i często zagubionego w otaczającej rzeczywistości. Jest to właściwość zapewne nierozerwalnie związana z samą istotą "człowieczeństwa", z samoświadomością i chęcią ucieczki przed nią.[podkr.moje - Wachm]
[...]Poszukiwanie nowych smaków i nieznanych jeszcze przyjemności w ogromnym stopniu napędzało naszą historię. Pęd do zdobywania różnych nowych specjałów kulinarnych, przywożonych przez podróżników, w pewnym stopniu** doprowadził do powstania nowych szlaków handlowych, kolonializmu, a współcześnie do odrodzenia się niewolnictwa w jego zinstytucjonalizowanej formie.
[...]Społeczeństwo po cichu zachęca nas do pewnych zachowań, które odpowiadają konkretnym uczuciom, wymusza też spożywanie pewnych substancji sprzyjających rozwojowi powszechnie akceptowanych zachowań. Spożywając jedne pokarmy, czujemy się szczęśliwi, inne wywołują w nas senność, podczas gdy jeszcze inne sprawiają, że wzrasta nasza czujność. W zależności od tego, co jemy, możemy być jowialni, podenerwowani, podnieceni lub zestresowani.
[...] Każde pokolenie potrzebuje jakichś środków chemicznych, by radzić sobie z życiowymi problemami: trzeźwość nie jest dla istoty ludzkiej stanem łatwym do zniesienia.
[...] Obecnie wydajemy na napoje alkoholowe czy papierosy więcej niż na szkolnictwo. Pomimo dowodów wiążących papierosy z rakiem płuc, praktycznie wszyscy uważają palenie tytoniu za niewiele mniej naturalne niż jedzenie. Wiedza na temat szkodliwości papierosów zazwyczaj nie wystarcza, by ktoś przestał albo nie zaczął palić. Wręcz przeciwnie: świadomość, że papieros szkodzi, jest chyba absolutnie koniecznym warunkiem popadnięcia w nałóg i umocnienia się w nim. Richard Klein w przewrotnym eseju "Papierosy są boskie" upiera się wręcz przy tezie, że paliłoby niewielu, gdyby papierosy były dobre dla zdrowia[...] Z punktu widzenia pragmatycznego racjonalisty może się to wydawać dziwne, ale historyk wcale się temu nie dziwi. Silne przekonanie o fizycznej rzeczywistości Piekła nigdy nie odwiodło średniowiecznych chrześcijan od robienia tego, co nakazywały im ambicja, żądza czy chciwość..."
__________________________________________
** - "w pewnym" ? Podług Wachmistrza: przede wszystkiem...

14 stycznia, 2018

Do sprawy "złotego czółna" uwag Wachmistrzowych kilka...

Dobra to sposobność, by niedowiarstwo moje tą właśnie historią, w nocie uprzedniej opisanej,  zilustrować. Oto ludzie czytają tąż samą relacyję za „Geschichte von wegen eines Bundes” anonimowego XV-wiecznego kronikarza przytoczoną, zasię przez W. Długokęckiego opracowanej i omówionej w artykule "Misja Hinka z Ledecza. Przyczynek do sprzedaży Malborka przez zaciężnych w czasie wojny trzynastoletniej" i czytają to, co tam napisane, czyli " że w sobotę przed świętem narodzin Najświętszej Marii Panny, to znaczy 4 IX, między 5 a 6 rano przybyły do Malborka z Torunia dwie łodzie. W jednej znajdował się Hinko z Ledecza, kuzyn Oldrzycha Czerwonki, którego tenże miał wysłać po odbiór pieniędzy. Doszło do zderzenia łodzi z przęsłem zniszczonego mostu na Nogacie naprzeciw Malborka, w wyniku czego łódź się przewróciła, a Hinko z sześcioma ludźmi utopił się. Przepadły także pieniądze. Oldrzych Czerwonka nakazał poszukiwania, ale niczego nie znaleziono. Dopiero dwa lata później, gdy zamek był w rękach króla polskiego, chłopi z Żuław znaleźli ciało Hinki i pieniądze. Nie zatrzymali pieniędzy, ale zwrócili je Oldrzychowi Czerwonce i Andrzejowi Gewaltowi, jednemu z ważniejszych rotmistrzów" *.
   Ja zaś, tegoż samego przecie czytając, z punktu znajduję tu mnóstwo niejasności i powodów do wątpień kolejnych... Ano i teraz popróbuję ja Lectorom Miłym tegoż mojego myślenia pokrótce wyłożyć. Pierwsza tu rzecz to ów grosz, przez Hinka wieziony, którego być miało 25 tysięcy guldenów węgierskich, aliści dodaje autor, że w walucie pruskiej, czyli miejscowej. Przywoływałem w nocie uprzedniej takiego guldena, a ściślej florena i ów, w swej złotej wersji, ważył jakie 3,5 grama złota. 25 tysięcy takich monet waży już 82,5 kilograma i to już nie jest parę mieszków, jeno rzemykiem zaciągniętych, ale co najmniej skrzynia tęga, a najpewniej dwie, bo jednej takiej by nieść musiało ludzi ze czterech, albo dwóch, co parę kroków przystając... Jeśli to jeszcze w zamiennikach śrybnych, czy i miedzianych, a najpewniej tak właśnie było, znając, ze skrobano tego pieniądza skądkolwiek i jakiegokolwiek się dało, to rośnie nam ilość tych monet, a i waga całości. 
   Myślę, że bez ryzyka jakiego błędu dużego, możem śmiało przyjąć najmniej dwie tęgie jakie skrzynie z zawartością samą bliską stu kilogramom, a i same pewnie jeszcze najmniej dziesięć same ważyć będą. To już nie jest ładunek na czółno, takie jakim je sobie pierwotkiem wyobrażałem, przydawszy jeszcze i owych sześciu ludzi (rozumiem, że Hinko był siódmym), którzy jeśli być mieli ochroną, to każdy miał na sobie, za pasem i przy pasie żelastwa niemało, a jeszcze i pewnie czego pod ręką.
Summa summarum rachuję ja siedmiu tych potopionych, każdego po najmniej sto kilogramów kolejnych (pomimo tego, że owi z pewnością drobniejsi i szczuplejsi, niźli my dziś) plus owe 110-120 kilogramów cennego ładunku. Do tego jakie zapasy na drogę dla onych ludzi, boć to przecie trasa po Nogacie i Wiśle jakie dwieście kilometrów licząca, z czego jeno dziesiąta część to Nogat. A skoro płynęli najpierw Nogatem z nurtem, zasię Wisłą pod prąd, a wracali odwrotnie, to dni parę zejść im na tym musiało**, czego trudno przypuścić, by czynili na głodno i o suchym pysku...
  Robi się z tego zatem jakie 850-900 kilogramów do udźwignięcia przez ową łódź i wygląda na to, że z pewnością nie było to czółno. Raczej bym tego widział  bliższego jakiemu lichtanowi, korabiowi czy i szkucie małej, choć jeno rozmiarem w podobie tego, co ostatnio jacy zapaleńcy zwodowali w Porcie Czerniakowskim i ochrzcili "Darem Mazowsza". Owi to nazywają szkutą, a szkuty przecie brały i po 50-54 łaszty zboża (z górą 100 ton!), zatem tejże jednostki raczej bym widział bliższej jakiemu prymitywnemu jachtowi, niźli statkowi towarowemu. I z całą pewnością łódź Hinki mieć nie mogła niczego, co moglibyśmy uznać za kabinę, czy zamkniętą ładownię. 
   Czemu ? Ano bo nam przecie napisał kronikarz, że łódź się przewróciła, a nie że zatonęła, zatem wypadło z niej wszystko co było na pokładzie luźne i nie przywiązane nijak, w tem i złoto. Gdyby była jaka kabina, czy zamykana ładownia, skrzynie przecie by do nich schowano, już choćby po to, by ich nie musieć ustawicznie mieć na postojach na oku. Insza, że jeśli tych skrzyń nie przywiązano, to nie najlepiej to o roztropności Hinki świadczy...
   Z punktu się tutaj kolejne rodzą pytania; co z wioślarzami i czemu nie podróżowano lądem? Jeśli o to drugie idzie, to widać Czerwonka rozważył plusy i minusy i uznał, że możność przejazdu grupki konnych drogą prostą jak z bicza strzelił i krótszą od wiślanej od kilkadziesiąt kilometrów, nie rekompensuje zapewne bezpieczeństwa transportu, osobliwie w czasie wojennym, gdzie nie jeno z wojskiem, ale i z jakiemi grasantami przyszłoby się liczyć po drodze. Choć podróż pewnie by ledwo tydzień w obie strony zajęła... Jeśli o wioślarzy idzie, to nic o nich nie wiemy, aliści jeśli przyjąć, że owych sześciu i do wioseł się brało, a Hinko przy sterze siedział, to w praktyce to żadna dla ładunku ochrona, bo gdyby przyszło co do czego, to zanim by owi od tych wioseł wstali i po cokolwiek sięgnęli, byłoby najpewniej po harapie... Ochrony ja miarkuję, że to najmniej ze dwóch czas cały oba brzegi miało w baczeniu, a kuszę w dłoni, a znów jeśli nie masz wioślarzy inszych, to znaczyć by musiało, że płynęli na dwie pary wioseł, czyli wolniej nawet, niż zakładałem pierwotkiem. Pewno, że coś w rodzaju mikroszkuty mieć mogło i masztu z żaglem i czasem się nim posiłkować, jeśli wiatr akuratnie sprzyjał, ale z pewnością  nie mógł być to napęd łodzi główny.
   Jest i możliwe,  że byli wioślarze odrębni, już nie z zaciężnych, a z miejscowych włościan, czy i rybaków najęci. To by znaczyło i znów ciężar większy, zapasów więcej, ergo i łódź całkiem sporą. Nie wymieniał ich między potopionymi autor kroniki, bo albo dlań nie byli istotnymi, albo też owi, nie przytłoczeni orężem, kolczugami, hełmami etc.etc, wcale się nie potopili. Pewno, że powszechność sztuki pływackiej ówcześnie była rzadką i nie umieli tego nawet marynarze w znakomitej większości, aliści owi mogli być z rzeką za pan brat i nieraz już przewrócenia łodzi doświadczając, znali, że starczy się owej łodzi przewróconej złapać, boć ona przecie nie utonie.  Natenczas jednak miejsce zderzenia byłoby znakomicie znanem. Jest tu jeszcze arcydziwna rola drugiej łodzi, w opisie wspominanej. Na cóż ona, skoro cały ładunek i zapewne cała ochrona na pierwszej siedziała? 
   Jako ratunkowa? To by znaczyło, że Hinko się z wypadkiem liczył i jeśli ładunku mimo to nie umocował, to w rzeczy samej musiał być nieprzesadnie bystrym. Być też i może, że go Czerwonka wybierał dla pokrewieństwa i związanej z tym wiary, że to człek zaufany, a nie dla bystrości, co się zemściło okrutnie. Rozumiem, że ta łódź wtóra być musiała znakomicie mniejszą, inaczej sam rozum dyktuje, by ładunku dla bezpieczeństwa podzielić. Chyba, że się tej drugiej obsadzie nie ufa...
   Jeśli zatem nie była owa czymś na kształt pomocniczej szalupy, to jakaż jej rola? Zwiadowcza? Chyba też nie, czego najlepszy dowód, że nie płynęli przodem i nie oni się na te podwodne resztki mostu nadziali, tylko łódź pryncypalna. Zatem na cóż ona tam i ludzie na niej byli potrzebni?
   Ano i tutaj Wam rzekę kilku teoryj mojch, z których nie wiem, która więcej by się może zdawała prawdziwą, choć wszystkie, podług mnie, więcej się kupy trzymają, niźli ta wersja oficjalna.
   Pierwsza, że to nie zadatek był dla całego zaciężnego żołnierstwa, a jeno grosz sekretnie dla Czerwonki słany, czyli mówiąc brutalnie: łapówka. Nie pierwsza zresztą i nie ostatnia... Tęższe od mojej głowy już tego domniemywały, że musiał być Imć Oldrzich na królewskiej sekretnej pensyi, bo niejednokrotnie w ciągu tego roku, gdy pertraktacje szły i grosz był zbierany, torpedował ów insze krzyżackie starania, by do ugody dojść. Pewno, że to idzie wciąż jeszcze tłomaczyć, że mimo iż na stole leżała lepsza od polskiej oferta, ale oferent czeguś niewiarygodny, bo już łgał tyle razy, że mu dowierzać nie sposób i że lepszy wróbel w garści, niźli cietrzew na sęku. Wiemy też, dzięki Długokęckiemu, że w maju 1456 padła w rokowaniach myśl, by okrom summy dla zaciężnych wspólnej, osobno jeszcze płacić Szumborskiego i Czerwonkę, przy czym ten pierwszy miał dostać 19 tysięcy guldenów, a ten drugi siedem i pół, co nawiasem znakomicie oddaje wartość tak jednego, jak i drugiego z najemniczych wodzów. Potem już tego nie masz konceptu, aliści gdzieś tam jednak Gdańsk wypłaca onemu w połowie czerwca 400 florenów, a do 24 lipca jeszcze 1 600. I wówczas misja Hinki się jawi jeszczeć i więcej sekretną, bo nie tylko o bezpieczeństwo ładunku idzie, ale i o tym, by się o tem nie wywiedzieli podkomendni pana Oldrzicha insi. Przeczy temu przecie to, że post factum Czerwonka nie nabrał wody w gębę, jako powinien byłby może uczynić, a oficjalnie nad stratą lamentował, a i nawet do Gdańska pisał, by mu przysłali jakiego fachowca, co by umiał ładunku pod wodą naleźć i wydobyć.
   Ale jeśli te łzy czemu inszemu służyć miały? Jeśli iście na łodzi było tylko owych siedmiu z Hinką, w rzecz wtajemniczonych, którzy łodzi przewrócili, narobili plusku i wrzawy, zasię cichcem ze skrzyniami na tej drugiej łodzi zemknęli?  Luboż owa łódź płynęła daleko z tyłu, nibyż jako ubezpieczenie, a tak po prawdzie to na to, by świadkowie zdarzenia byli nibyż naoczni, ale w sumie tacy, co nie nadto wiele widzieli. Przemawia mi za tym i pora onej katastrofy i miejsce naprzeciw Malborka. Piąta-szósta poranna godzina, nawiasem sugerująca, że owi płynęli i w nocy, już bez popasów, najpewniej rzeka spowita jaką poranną mgłą w całości lub choćby jeno kłębami, raz rzadszymi, raz gęstsztmi, ale przecie wciąż w zasięgu głosu i choć częścią widoczna z zamkowych murów. Mogli przecie owi przybić w tej mgle sekretnie do brzegu, wyładować czego trzeba i zemknąć na koniach przez wspólnika doprowadzonych, a łodzią na nurt wróciło ze dwóch umiejących pływać, co narobili wrzasku, hałasu, przewrócili łódź i takoż cichcem zemknęli... 
   Być i może, że sam Czerwonka na oną "tragedię" z murów patrzył... Być i może, że nie nazbyt temu, co "widział", dowierzał, stąd i owo do gdańszczan pisanie. Ale i na użytek własnych podkomendnych, którym wolał pokazać, że w wersję katastrofy wierzy, niźli podsuwać pomysł, że można Oldrzicha Jegomości bezkarnie oszwabić i okraść, nawet i bliskim krewnym onego będąc... W tej (i w drugiej jeszcze) wersji kupy się trzyma to, że ponoś we dwa lata później miejscowi kmiotkowie ładunku znaleźli i wydobyli, z ciałem Hinki pospołu. Ano potwierdzałoby to skrzynie, dodatkiem najmniej żeleźne, nie drewniane, skoro po dwóch latach nadal były w kupie i ładunku można było w całości wydobyć. Nie bardzo jednak wierę ja w ową całość Czerwonce przekazaną. Jeśli to on tych poszukiwań zorganizował i stał kmiotkom nieledwie nad głową, to tylko wówczas chyba można by było być efektu pewnym. Z tekstu jednak wynikałoby chyba raczej, że znaleźli sami, może przypadkiem, może skutkiem jakiej sieci rybackiej o coś zahaczonej, w każdym razie decyzja przekazania skarbu Czerwonce i rotmistrzowi Gewaltowi byłaby rzeczą wtórną.  
   Ale jeśli żadnych poszukiwań na dnie Nogatu nie było, tylko Czerwonki tropiciele wreszcie gdzie dopadli ukrywającego się Hińczę, onego ubili i ciało do Malborka przywieźli wraz ze skarbem, przódzi gdzie onych namoczywszy, by pozór z rzeki wydobytych czyniły ? 
   I podobna może, choć odwrotnie uknuta intryga... Że to Czerwonki ludzie na tej wtórej łodzi siedzieli, nibyż dla wzmocnienia ochrony przydani, atoli to owi, w owej mgle przed samym podróży finałem, wystrzelali z kusz załogi Hinkowej, a woda skryła ciała i dowody zbrodni? A grosz, pierwotkiem dla siebie jeno i współsprawców  przez Czerwonkę zamierzony, w dla lata później tylko ujawniony, nibyż jako świeżo wydobyty, przecie w cyrkumstancyjach zupełnie inszych, gdzie w Malborka załodze niemal już nie masz tych zaciężnych, co by się o prawdę i równy udział upomnieli? I całość niemal, okrom ochłapów dla zatkania gąb kilkunastu, idzie dla pana starosty królewskiego w Malborku, Imci Oldrzicha Czerwonki?

_____________________________
* [w: Biskupi, lennicy, żeglarze, pod red. B. Śliwińskiego (Gdańskie Studia z Dziejów Średniowiecza, Nr 9), Gdańsk 2003, s. 363-367.] 
** - ostawię to zdolniejszym ode mnie, ale skoro prędkość średnia Wisły to jakie 3,2 km/h, to na wiosłach mogli, sądzę, płynąć z prędkością jakich pięciu kilometrów na godzinę z nurtem, ale przeciw niemu, to chyba najwyżej dwa ? Z czego znów by wychodziła droga z Malborka do Torunia na jakie dziewięćdziesiąt do stu godzin czystego wiosłowania, czyli dni w trasie, z postojami i noclegami licząc, z dziesięć... Plus z jakie pięć z powrotem...

09 stycznia, 2018

O przenosinach Wachmistrzowych, które jako to u Wachmistrza zwyczajnie, być nie mogą, jako u inszych, normalne...

  Przenosinach, ma się rozumieć, blogowych, które u Wachmistrza odbyły się cokolwiek na zasadzie "chłop śpi, a w polu mu rośnie". Jako Bywalcom wiedzieć moja w tem względzie potrzeba tyczyła się zaszłości moich, czyli bloga będącego poprzednikiem tego, a poczętego w czerwcu* 2009 i trwającego do wiosny 2012, kiedy to onet wykonał próbę generalną przed dzisiejszymi eksmisjami, wtedy jednak ograniczając się do gremialnego dręczenia blogerów niemożnością jakichkolwiek działań, najwidniej w nadziei, że wyniosą się sami. No cóż, ja tam zawżdy żem był tego zdania, że gdzie Cię nie proszą, tam kijem wynoszą i wolałem wyjść sam... Ale niebożątko zostało i teraz pospołu z inszymi przyszło się wpodle niego starać, by przenieść. 
   Przyznać się przyjdzie, że jakem się wyniósł był, tom postanowił trzech zaraz blogów założyć: niniejszego na Bloggerze, wtórego na bloxie i trzeciego na Łotrpressie właśnie, w naiwności swej zamiarując owych prowadzić czas jaki równolegle, zasię dwa porzucić, a skupić się na tym, który najwięcej się będzie zdawał obiecującym i, co nie najmniej ważne przez wzgląd na nikłe umiejętności moje, najłacniej w niem się poruszać mi przyjdzie. Po prawdzie to oleju do łba wróciło po tygodniu ze świadomością, że przecie nie poradzę, tandem owe porzucenie odbyło się w trybie zgoła extraordynaryjnie szybkim i tak skutecznym, że o istnieniu owych dwóch sierot żem niemal skutecznie zapomniał. Ściślej rzecz biorąc nie zapomnieć nie dozwalało mi każdorazowe komentowanie u Torlina i Celta, którzy blogów z dawna mieli na Łotrpressie i mię tam za każdym razem widziało jako "wachmistrzanadwachmistrze", co miało być w moim ówcześnym zamyśle dowcipnym wybrnięciem z patowej sytuacji, gdzie mi się Łotrpress w 2012 roku upierał, że jakiś Wachmistrz już jest i ja być nim nie mogę, a poniżej honoru mego było się pisać Wachmistrz2 albo 3, czy choćby i 44...
   Ano i tak szły rzeczy latami, nareście onet sobie o niechcianych blogerach przypomniał i terminu eksmisji bez prawa apelacji naznaczył, tandem, nolens volens, przyszło i samemu manatki pakować, nie tyle przez wzgląd na teksty, które w najcelniejszych częściach z dawna już funkcjonują tutaj, czy na Kneziowisku, co na pamięć komentatorów moich dawnych, między któremi już pewnie tylko matuzalemy w rodzaju Vulpiana pamiętać będą nie tylko wspominaną tu niedawno Babkę z Gdyni, ale i nieodżałowango Maćka zwanego Siwym, legendarnego Cypryjana de Vaxo, xiężnej Constancji czy inszych, których nie wymieniam nie z braku uważania, jeno dla memoryi braku...
   Ano tom i poczynił był jako insi, zapisałem plik ze starym blogiem pierwotkiem na dysku, podług instrukcyj wszelakich, po czym zaczęły się schody...  Łotrpress ostrzega że jeno pliki do 15 MB przyjmuje, alem ja nie bacząc na to,  począł swoich 25 mu wciskać w naiwnej wierze, że wprawdzie bez synowca na czele, ale jakoś to będzie... Zbrojny w Vulpianowy opis własnych w tej mierze dokonań odczekałem dwudziestu czterech godzin, w trakcie których nic widocznego się nie działo i nie stało, zatem przyszedłem ku konkluzyi (sam, bo Łotrpress uwiadamiać nie raczy), że się rzecz nie powiodła, czemu się i dziwić trudno, skorom się pchał ze słoniem we wrótnie dla koni...
   Porzuciłem zatem wszelką nadzieję i żem się począł po przyjaciołach i poradach rozglądać, z których co i rusz kolejna większego przerażenia budziła, osobliwie, że to jeszcze najsampierw było trzeba z informatyckiego przełożyć na ludzką mowę. Ano i tak sobie kombinowałem, przemyśliwałem (a u nienawykłego to wcale znów nie tak prosto i chyżo), a czas, ladaco, płynął... 
   Aliści dnia wczorajszego unieruchomiony na gościńcu na nieledwie godzinę, podczas której policmajstry i strażaki wydłubywały z automobilu resztek pewnego eksperymentatora, który badał, czy da się w biały dzień, przy zaledwie odrobinie śniegu postawić na środku Opolskiej ulicy (jedna z głównych arterii Miasta Królów Polskich) Opla Astrę na dachu i to tak, by nim za jednym zamachem wszystkie trzy zablokować pasy i i stworzyć korka z kosmosu widocznego (odpowiedź prawidłowa, choć zdałoby się, że niewiarygodna: da się!), począłem na telefonie przeglądać co tam gdzie u kogo co nowego i takem u Szczura Jegomości nalazł Onegoż responsu na mój komentarz, w którym to responsie Ów mi przenosin gratuluje, a w linkach Jego jest jak wół odniesienie do "Dawnych tekstów Imć Wachmistrza z Onetu" po prawdzie tom nie jest z Onetu, ale niech Mu tam  . 
   Przyznam, żem osłupiał, zasię zgadywać począłem, czy Ów się szaleju najadł, oczadział czy flasze pomylił? Aliści, zapalczywość swoją znając i onej straszne czasem konsekwencje, żem pierwotkiem do dziesięciu zrachował, zasię raz jeszcze do półtorasta, bo nie przeszło. Potem myśleć począłem i poszedłszy za tropem ujrzałem, że prawda to...! :) Stoją jak wół pogderanki na Łotrpressie:
           https://pogderankiwachmistrzowe.wordpress.com/

ale kiedy, co, jak ? Zabijcie, nie wiem... :) Szczur jest człek zacności wielkiej, osobnik talentów niepospolitych i rozlicznych krawaty wiąże, wykrywa ciąże, a i przy tem jedynym przedstawicielem rodzaju ludzkiego, który mnie zachęcił do udziału w pogrzebie, prawda, że swoim, co cokolwiek przyjemność psuje, aliści jeśli przebiegnie choć w części podług szykowanego przez Szczurka scenariusza, to i tak się zapowiada impreza stulecia chyba, że padnę przed Nim... Niemniej jednak nie zdawał mi być na tyle w tem biegłym, by mi bloga przenieść, przez wzgląd na litość nad ułomnościami memi... Wtórym z podejrzanych zdał mi się Tetryk, który z pewnością by temu poradził. Myśl mi się zdała tak trafną, żem nawet zadzwonił z podziękowaniem, aliści Ów się wszystkiego wyparł dobra: udajemy, że wierzymy, sugerując jednak zarazem jakże to się stać mogło: owoż najpewniej moja próba zaimportowania na Łotrpressa bynajmniej się nie zamknęła w owych 24 godzinach i trwała sobie i trwała, aż do skutku doszła, tyle że już bez mojej wiedzy, świadomości i przytomności, o czym uwiadamiam tych, co w podobnej potrzebie...
   Teksty przeszły wszystkie, a nawet zdaje się w nadmiarze, bo część się zdublowała, czcionka czasem pokraczna w rozmiarze i kolorze, no i szlag trafił wszystkie mapki, grafiki, konterfekta i pejzaże, ale nic to wszystko, jak mawiał Mały Rycerz: przepatrzymy, opatrzymy jeśli rzecz będzie tego warta, a póki co ostawiam Was z tą dobrą nowiną, że jeśli mnie się ta rzecz powiodła, to znak, że się powiedzie każdemu...:)

_____________________________
* - dawniej się upierałem, że w maju, bom wtedy pierwszej noty napisał, bloga założył i noty próbował upublicznić. Przy moich talentach z tem ostatnim zeszło trzy niedziele, nim się pokazać raczyła, zatem dzień rocznicowy to 18 czerwca...

07 stycznia, 2018

O "złotym czółnie", czyli dla "złotych pociągów" alternatywa...

   Lectorów mam ja nad podziwienie grzecznych i 'kulturnych", tedy nie sarkają owi, nawet gdy ich odgrzewanemi kotletami karmić, aliści przecie byłoby nieludzkiem z czasu do czasu świeżego mięsiwa nie podać, tandem nie mieszkając bierzmy się do pracy, bo siła nam tu opowiedzieć przyjdzie, a więcej jeszcze pewnie pojaśnić, bo wojna, której się tkniemy, do najosobliwszych w dziejach naszych liczona być winna...
   Czemuż to tak, zapytacie...? No cóż mi rzec; że takiego nagromadzenia przypadków zgoła niezwyczajnych, paradoksów i absurdów, to nam się prawdziwie rzadko udało w jednej zmieścić wojnie. Weźmyż oto, że za sam fakt z Zakonem krzyżackim wojowania, króla naszego, Kazimierza Jagiellończyka, trzykrotnie interdyktem obłożono (razem ze wszystkimi poddanymi i Związkiem Pruskim, czyli antykrzyżackim ruchem oporu samych mieszkańców onych Prus, w znakomitej części już wówczas bynajmniej nie Prusów, a Niemców z urodzenia, bądź pochodzenia...)* .  Duchowieństwo nasze stanęło w swoistym rozkroku, podczas gdy prymas z jego częścią był za wsparciem Związku Pruskiego, a w konsekwencji i za wojną, przecie naówczas już kardynał (i z tego tytułu mający się za nad prymasa wyższego) Zbigniew Oleśnicki stanął temu naprzeciw i bruździł sielnie, szczęśliwie nie pożywszy nadto długo, by i może w czasie wojennym nie posunąć się do jakich działań, które by już i może się i o zdradę ocierały...
   Równocześnie po krzyżackiej stronie siła było zaciężnych czeskich, co krucjatowe krzyże na tuniki sobie naszywali tak, iżby widniejące na nich przódzi husyckie, ergo heretyckie przecie w oczach papieża i katolików prawowiernych, kielichy pozakrywać!
   Byłaż to i wojna, w której najwięcej sprawne działania wojenne toczone były... na morzu, o czem nam jeszcze siła tu pisać przyjdzie, mimo żeśmy przecie floty nie mieli, a Krzyżacy w wojowaniu morskiem z dawna do niemałej doszli experiencyi. W inszych wojnach naszych wodzowie i hetmani nasi sarkali nieraz, że się wróg tchórzliwie od stanięcia w polu uchyla, za murami fortalicyj i miast się chroniąc, znając, że nam w polu nie dostoją, a tu akuratnie jak nic, to myśmy w polu w d... wzięli jak mało kiedy w historyi naszej... Zamki dobywać zawszeć to nasza była Achillowa pięta, a tu przecie żeśmy ich nabrali nieskąpo, insza, że nie sztuką szturmową, czy oblężniczą, a może i mało honornie, przecie skutecznie: kupiecką...
   I o tem właśnie targowaniu nam dziś opowiedzieć przyjdzie, nim do owego właściwego czółna dojdziemy...
   Jakem w nocie sprzed lat  był pisał o bogactwie Zakonu przed Wielką Wojną z królem Jagiełłą i kniaziem Witołdem, któremu naówczas lekką ręką przyszło sypnąć 340 tysięcy dukatów Zygmuntowi Luksemburskiemu za to jedynie by ów w tej wojnie nam niejako "drugi front" otworzył, najeżdżając od południa, to w dziś opisywanej, wojnie trzynastoletniej, finanse Zakonu leżały właściwie w gruzach... I to pomimo posiadania przez nich pełnej kontroli nad całością handlu zbożem i wszytkiem, co spławiano tak Wisłą, jak i Niemnem! A to przecie bogactwo było niemałe, skoro mieszczaństwo pruskie o udział w tem, całej tej wojny rozpętało, jeśli pominąć kwestię swobód niejakich, co jednak zdaje mi się w tem całkiem drugorzędnem... Gdzież zatem owe przetracone grosiwo, zapytacie... Najprościej by rzec, że u tych, co najwięcej płakali po jego stracie, owe klątwy nam fundując, aliści takoż i u tych, których Krzyżaki najmowali do wojowania przeciw nam, a choćby tylko i do tego, by stali załogą w miastach i zamkach. Nigdyż przecie sami bracia nie byli w takiej liczbie, by samemu wojować, bez wsparcia najpierw "gości" z okcydentalnych krain, wojujących nominalnie za wiarę, choć więcej dla sławy i łupu, co się z punktu skończyło, gdy wyszło, że łatwiej tu samemu w niewolę popaść i grosz na wykup przetracić. Jako "gości" nie stało, przyszło najemnych zaciągać, a ci zawsze kosztowali fortunę... Ano i wyszło na to, że Jagiełło, zasię Jagiellończyk, wykończyli krzyżowych tą samą metodą, co Reagan Sowietów, przymuszając ich do niekończącego się finansowania armii, aż owa padając i państwo zawaliła...
   Z wojny samej początkiem, zaciągnęli Krzyżacy na załogi w zamkach pryncypalnych najemnych z Niemiec, tradycyjnie z Helwecyi, najwięcej zasię w Czechach, skąd pod dowództwem Bernarda Szumborskiego (to ten, co nam kota pod Chojnicami pogonił) i Oldrzicha Czerwonki z Ledecza, częstokroć zwanego w naszej historiografii z niemiecka Ulrykiem, przybyło ich jakie dwa i pół do trzech tysięcy chłopa...  Pierwotkiem rzeczy szły po krzyżackiej myśli, czego wiktoryja Szumborskiego pod Chojnicami najlepszym dowodem, aliści rychło sakiewka krzyżacka ukazała dno, a zaciężni się poczęli zaległego żołdu domagać coraz i więcej natarczywie, poczynając sobie z Krzyżakami bezceremonialnie, jako wówczas gdy Konrad Nostitz wielkiego mistrza Ludwiga von Erlichshausena za brodę wytargał w przytomności swoich żołdaków i braci zakonnych, wygrażając onemu, że jak grosza nie znajdzie, to go osobiście żywota pozbawi. Krzyżak się uląkł i, aby jakoś najemnych udobruchać, dokonał rzeczy niesłychanej: podpisał onym pergamina, podług których owi mogli dysponować bronionymi zamkami i miastami podług woli, jeżeliby dług zapłaconym nie został. I tak w maju 1455 roku Oldrzich Czerwonka stał się właściwie dysponentem zamku w Malborku, podobnie jak mniejszymi w Sztumie, Tczewie i Gniewie. 
    Krzyżowi na głowie stawali, by jakichbądź pozyskać pieniędzy, a póki co obiecywali Czechom zapłatę w coraz to nowych i więcej odwlekanych terminach. Zaciężni jednak wrychle się między sobą podzielili na dwa obozy, z których jeden, z Szumborskim na czele, skłonny był na krzyżacki grosz czekać i póki co, nadal z Polską wojować, jednak zdobywane zamki i miasta (Chełmno, Brodnica, Golub**) zajmował dla siebie, a nie dla zakonu; wtórzy zaś, Czerwonki za wodza mający, umyślili owych zamków królowi przedać polskiemu, jeno że zażądali tak wiele, że strona polsko-pruska rychło od pertraktacyj odstąpiła, widząc je niemożliwemi do sfinalizowania...
   Rok z okładem owe targi trwały (między latem 1455 a sierpniem 1456) i bynajmniej się z niemi nie kryto; Czerwonka nawet na sejm do Piotrkowa jeździł, by tam być wysłuchanym. Wielki mistrz miał zresztą coraz mniej do powiedzenia; w Malborku był de facto więźniem we własnej sypialni, choć i tej mu żołdacy przetrząsneli, szukając, czy w pościeli jakiego grosiwa nie skrywa... Osobna to niemal epopeja, jak król tych pieniędzy żebrał, zbierał, prosił i kombinował... Od biskupa krakowskiego "ze łzami w oczach" wybłagał sreber kościelnych jako zastawu pożyczki, której nawiasem nigdy nie spłacił, własnych przedał wszelkich drogocenności, od szlachty wydusił sporo za cenę przywilejów cerekwicko-nieszawskich, od Gdańska najwięcej, a i to jako pożyczki za "Wielki Przywilej", który de facto przyszłą tego miasta potęgę i niezależność zbudował, od mieszczan norymberskich, którzy przedali (jak rozumiem okazyjnie) sukno wartości ośmiu tysięcy grzywien polskich, które poszło w poczet należności (w umowie stało, że czwarta część kwoty być może w towarze wypłaconą).
   Pisał o tej sprawie Torlin ongi, którego najwięcej jednak zajmowało, czy miał król nasz do tryumfalnego do Malborka wjazdu moralne prawo, skoro go nie zdobył; pisali i inszy... Mnie w tem zaś najwięcej kwestie zajmują pieniężne, o czem jeszcze pisał będę, ale i epizodzik drobny, z owym czółnem tytułowym związany. Otóż w porozumieniu zawartym 15-16 sierpnia 1456 roku w Toruniu, jedną ze spraw kluczowej wagi było przekazanie najpóźniej do 7 września zaliczki w wysokości 25 tysięcy "guldenów" węgierskich***.   I po tą zaliczkę 4 września przybył do Torunia przedstawiciel Czerwonki, niejaki Hinko z Ledecza, pobrał onych i do Malborka wracał dwoma czółnami najsampierw Wisłą, zasię Nogatem. Pochodzenie onego nieprzypadkowe, bo to Oldrzicha był kuzyn, najwidniej zaufany, skoro do tejże misji posłany... 
   I ów Hinko wracać wracał, aliści nigdy nie wrócił... Już pod Malborkiem jego czółno się zderzyło z przęsłem starego mostu, co rozumiem, że jako jakiej jego podwodnej części i niewidocznej. Piszą****, że się czółno wywróciło i potopiło się sześciu ludzi z Hinkiem na czele i całym pobranym złotem... Imaginujcież sobie, jako się w Malborku na to zaciężnie wściec musieli... Że szukali, to pewna; pewne że i nie znaleźli, boć w dni niewiele potem pisał Czerwonka do Gdańska, że jakoby mięli tam kogo w odnajdywaniu pod wodą potopionych ładunków, to za sowitą nagrodą niechaj takiego do Malborka przyszlą... Czy Gdańsk kogo posłał, nie wiemy, ale nawet jeżeli, to i ten ktoś nic nie wskórał. 
   Ponoś dwa lata później kmiotkowie tameczni złota (i ciała Hinka z Ledecza) znaleźli i Czerwonce, natenczas już staroście malborskiemu z nadania Jagiellończyka, oddali, aliści nie sposób tej historii potwierdzić, a mnie się owa zda nader mało wiarygodną, czego zapewne w części kolejnej wyłuszczę...
   Podług mnie, skarb ów, a przynajmniej jaka jego lwia część w mulistościach Nogatu nadal zalega i jak komu nadto fatygi i kosztu gór i tuneli wpodle Wałbrzycha rozkopywać, może na brzegach Nogatu z łopatką urlop przepędzić, a jak ma jakiego jeszcze i do nurkowania apparatu, a i wykrywacza metali pod wodą działającego, to onego szanse na to, by takowych "goldguldenów" naleźć, wielce rosną:

których, jeśli  tej paginie: https://wcn.pl/eauctions/161124/details/64623
wierzyć, po półczwarta tysiąców złotych polskich spółcześnych onegdaj przedawano...

_____________________
* - legat papieski, Hieronim Lando (autor jednej z tych klątw), nawet usiłował zmajstrować przeciw krajowi naszemu krucjaty!
** - Golub właśnie znakomicie ilustruje ów między Czechami rozłam: 19 września 1460 Szumborski zajął miasto, w znacznej mierze dzięki zdradzie części mieszczan, ale zamku, bronionego przez Andrzeja Puszkarza i podległą mu załogę, nie zdobył i taki stan trwał niemal dwa lata, gdy miasta nie odbił... Oldrzich Czerwonka, teraz już z ramienia króla polskiego, który mu tegoż Golubia nawiasem nadał wrychle po dobiciu targu w sprawie Malborka i inszych fortalicyj.
*** - dałem owe guldeny w cudzysłów, bo dla mnie to pomieszanie z poplątaniem. Wszyscy wprawdzie o owych guldenach piszą, ale przekonany jestem, że idzie o dukaty lub, jak kto woli, floreny. Floreny i dukaty narodziły się w Italii jako odpowiedź miast włoskich na pojawiającą się potrzebę obsłużenia coraz większych transakcji coraz i bardziej wartościowym (a więc złotym) pieniądzem. Zaczęła Florencja przepięknie grawerowanymi monetami z herbem miasta, czyli lilią, co prostaczkowie rozumieli jako kwiat (fiorino) i to dla tego elementu, a nie dla nazwy grodu, ów pieniądz został florenem. Dukaty bić zaczęła Wenecja po 1284 roku, czyli w jakieś półtora wieku po Florencji, ale podług tejże samej zasady, czyli że obie ważą po 3,5 grama złota i obie wartać miały tyle, co karoliński funt denarów srebrnych. Miano zaś dukata się powzięło z sentencji łacińskiej, którą Wenecjany tłoczyły na obwodzie: Sit tibi, Christe, datus, quem tu regis iste ducatus (Niechaj ci, Chryste, będzie oddane to księstwo, którym rządzisz).Obie monety przyjęły się w całej Europie i traktowano je wymiennie i obie się nawet mniej więcej równo deprecjonowały: w Polsce za Łokietka wartały po 14 groszy, a za Olbrachta już groszy 30 w zasadzie były już pieniądzem mitycznym, bo wyparł je, równowarty im, czerwony złoty polski, czy jak kto woli złoty lub czerwoniec.
Od nazwy florena pochodzą zarówno węgierskie forinty, jak i… gulden właśnie, tyle że holenderski…:) Pierwotnie bowiem w Niderlandach tą monetę zwano „Gouden Florijn” (Złoty Floren). Ale na Węgrzech operowano jeszcze długo, długo florenami i gulden tam jako jednostka monetarna pojawiła się dopiero z przejęciem ziem węgierskich we władztwo cesarzy, a i to dopiero jako następstwo talara (a pierwszego talara wybito bodaj w 1519 roku). Tak czy siak, zarówno talar jak i gulden austriacki, czy później austro-węgierski był pieniądzem SREBRNYM i już choćby z tej racji nie może być z florenem tożsamym (choć bijący je władcy bardzo by tego chcieli, czego dowodem są bite na guldenach austriackich literki FL).
   Jak dla mnie to najprawdopodobniejsze jest traktowanie w artykułach rzecz opisujących dość swobodnie przeliczenia wartości florenów via talar na znacznie późniejsze guldeny, zapewne dla zobrazowania czytelnikowi XIX-wiecznemu wielkości omawianej kwoty (podobnie jak się to dziś czyni, przeliczając dzisiejszemu widzowi, czy czytelnikowi, wartość antycznych czy średniowiecznych skarbów na współczesne dolary). 

**** - „Geschichte von wegen eines Bundes” anonimowego XV-wiecznego kronikarza.

01 stycznia, 2018

W remanentach siedząc...

  Ano, jako już i lwia część z Was wie, a część już i, nolens volens, się przeniosła w przyjaźniejsze od onetowych strony, tako i ja się k'temu powoli sposobię z mojem dawnym blogiem, na Onecie właśnie poczętym i tam okrzepłym, zanim nas owo ladaco nie przegnało przed laty... Sposobiąc się zaś, co i rusz odkrywam jakich drobinek, czy i całkiem poważnych kwestyj, których poniemału tutaj przywoływać przyjdzie, iżby nie przepadły ze szczętem. Tekstu, którego dziś przywołać pragnę, sprowokowało przed laty cosi na kształt ankiety, której onetowy redaktor rozesłał do nas, blogerów kilku, których złączył cokolwiek sztucznie w jaką grupę opisywaną i rekomendowaną jako "Współcześni Sarmaci". Linku z tem tytułem, w tekście mojem * zawartego, nie ma jednak po co używać, bo ów tekst już nie istnieje, a mnie jeno pożałować, żem go w swoim czasie nie skopiował...
   Do owej grupy ów redaktor policzył okrom mnie jeszczeć i Pana Brata, którego przedsięwzięcie, cięgiem jeszcze w linkach moich obecne, nieczynnem jest i porzuconem bez wieści od lat wielu, a że autor, ongi mi i druh, z którym żeśmy siła maili pomieniali, od lat na moje nie odpowiadał, to i po prawdzie lękam ja się tu najgorszego... Trzecim być miał Jmość Keraunos, którego przedsięwzięcie wciąż żyje i po dawnemu jest niezwyczajnie hermetyczne, chociaż Autor już z rzadka pisze tam łaciną czystą, a więcej jednak się mową nam bawi współcześną...
  "Najmniejszej w tej mierze przewiny nie zarzucam ja Redaktorowi Jegomości tegoż o nas (o Panu Bracie, Imci Keraunosie i mnie) artykułu, co się był onegdaj na paginie pryncypalnej (nie pryncypialnej!!!) Onetu pojawił sub titulo "Współcześni Sarmaci", że się rzecz nieuchronnemi skrótami skończyła, co i myśl może naszą wypacza niekiedy...
   Wdzięczny Onetowi za onąż promocyją, przecie na pytań Imci Redaktora, żem się wypisał niczem jaki skryba dawniejszy, za opłatą ludziom epistoły piszący i od wiersza liczący, z czego się może zdań trzech uchowało w całości. Furda tam kwestyje najprostsze, furda, że mię nie pytał o lata, a potem odmłodził sielnie, za cóż, jak słusznie Vulpian przedkłada, jenom wdzięczen być winien:)... Furda i że mię tam bakałarzem nominowano, którem już z lat będzie dwadzieścia, jak nie jestem... Gorzej już i krzynę, że artykuł celowi założonemu miał służyć, a ten jeno wkoło Sarmatów i szlachty krążył, temuż przepadło, com przedkładał, żem nieherbowy i że nie jeno nad dworem dawniejszym się pochylam, ale i nad kuźniami, warsztatami, browarami, a nade wszytko nad włościanami...
   Dwóch jednak kwestyj przez Imci Redaktora stawianych podarować nie podaruję, bo mi się te rzeczy nadto ważkie widzą, temuż na skromną swoją miarę umyśliłem tu i pytania przytoczyć, zasię responsu mojego...
 "Pytanie 7. Co jest pociągającego w kulturze staropolskiej w porównaniu z polską kulturą współczesną?"
"Ad.7 Ano rzecz najpierwsza to bogactwo niemałe onejże, a to za tąż przyczyną, żeśmy się w nijakich nie okopywali szańczykach wpodle polskości rzkomej, że to już co kto tam z obca zabałakał, tak my już i nos zatykaj, bo nam śmierdzi... Przeciwnie, przyszedł Turczyn z rzędem i strojem swojem, to się go i bijało, aliści strój się wydał foremny, to i bez pół będzie z Oryjentu wziętem, to co się do dziś strojem staropolskiem zdaje. Szable, karabele, karaceny wszytko to przecie z obcej ongi powzięte jest sztuki. Jeszczeć i tego najwięcej w mowie poznać, w języku tak bogatem, tak dźwięcznem, tak wymownem, że to i dziś urzeka muzyką swoją.. Znaszże, Acan, jaką nacyją inszą, co by się po dziś dzień pospolicie w tekstach lubowała, co ustawicznie w słowie pełną garścią o parę wieków wstecz sięgają? I nie o jednem ja Sienkiewiczu prawię, boć owego jeszcze i szkoły wymagają.... Ale przymusza kto Sapkowskiego czytać, Baniewicza wczesnego, Komudy, Forysia? Że o swoich Lectorów gromadce wiernej nie przepomnę... W czem tych autorów spomnianych ta siła, co Czytaczom każe grosza supłać z kalety niemałego na onych xięgi? Ano pewnie, że w koncepcie własnem, piórze zacnem i wymownem, aliści bez językowej, mniej lub więcej udatnej stylizacyi wszytko to by psu się nie zdało na budę! Pewno, że ten język o każdem niemal czasie miał i swoich Miodków, i Bralczyków, co o jego czystość stali upornie i łajali srodze za onegoż kalanie, przecie w tem, że tu co dźwięcznego się od Madziarów powzięło, ówdzie co od Niemiaszków, od Tatarów zasię luboż i Wołochów toć przecie, co po wiekach widzim, mowie nie szkodowało wcale, a owszem owa się cięgiem rodziła de novo... Cięgiem żywa, co obcości łykała jak Zagłoba kołduny i nijakiej to onej nie czyniło po kiszkach dystrakcji! Zdrowy to był organizm, bujny a krzepki, to cóż mu tam miało zaszkodzić parę łyków niemczyzny, czy łacińskiego dekoktu... To i dziś może otuchą napawa, że przełkniemy i my... i daruj Waszmość verbum niepolityczne: wysramy i my tych nowinek angielszczyzną podszytych... I jest rzecz dziś znamienna, że się mowy naszej ten jeno ninie z obcych uczy, co tu dla jakich zamyśla bywać interessów, luboż i za affektem miłośnem może... Na palcach tych zliczyć, co ich ta dzisiejsza polszczyzna urzekła i temuż onej się akomodują radzi. A dawniejszej? Słuchał jej i czytał każdy rad dla niezwyczajnej urody, o co przecie do dziś najsążnistsze Litwinów i Rusinów żale, żeśmy im całą szlachtę ichniejszą na swój przekabacili sznyt. A to się przecie działo nie pod szablą, czy pod groźbą jaką naszą, jeno owi więcej radzi byli polszczyzny, boć ona dla nich polor znaczyła... A w czas smutny, gdyśmy już i postradali ojczyzny, małoż to nasłanych od Wiednia i Berlina czynowników się w drugiem, czy trzeciem pokoleniu pisało Polakami? I przecie nie dla kariery, czy dla profitu jakiego... Ot, urzekła ich mowa, urzekli ludzie... więcej widać od swojaków milsi...
  Pytasz mię, Waszmość, w czem też owa nad naszą dziś by kulturą górowała może? Ano najwięcej w tem, że tamta czego by się nie jęła, wraz tego przetworzyła po swojemu i we wszytkiem swego nadała rytu, czegom na dzieła bacząc dzisiejsze cależ nie tak pewny. A i co mi się jeszczeć tego pryncypalniejszem zdaje, to to, że czego dziś nie baczę, wraz mam ja poczucia, że autorowie jakiemi kompleksami podszyci, ustawicznie dowodzić probują, żeśmy od reszty świata nie gorsi, aliści przez to właśnie ustawiczne tegoż dowodzenie, ustawicznie też i te kompleksa sami przytwierdzają i gruntują... A takież myślenie u Polaka XVI, XVII-wiecznego było zgoła nie do pojęcia! Ów się w niczem nie czuł gorszym od nacyj ościennych, ba!... częstokroć może i lepszym, tedy najmniejszego by nie miał powodu, by z jakiemi kompleksami wojować... Insza, czegom też i wielekroć dowodził, nie miał on po temu nijakiej przyczyny, by się miał stydać czego..." 
 "Pytanie 8. Czego możemy nauczyć się od szlachty polskiej?"
"Ad.8 Długom nad tem dumał pytaniem, bo najpierwszego by się prosiło dopytać: „A od której to szlachty?” Bo raz, że owa nigdy nie monolit jaki, to i od każdego by czego zapożyczył inszego, aleć co najpryncypalniejsze: przez tych wieków parę, co pokoleń kilka onej się odmieniały przecie i poglądy, i pryncypia... Wierę ja, że jeśli na to brać, to rówieśnikowi Reja i Kochanowskiego bliżej by może duchem było do ziemianina z Międzywojnia, niźli do prapraprapraprapraprawnuka własnego, co mu przyszło w czasach żyć saskich! I jakobyśmy tak dzielić mięli, to bym może rzekł, że od tych szesnastowiecznych nobiles iście byśmy się uczyć mogli poczucia za kraj odpowiedzialności i troski głębokiej o interes publiczny, gdzie statystom dzisiejszym nawet tego nie dostaje, boć onym ów Radziwiłł postaw sukna szarpiący bliższy...
  Ale żem się i zżymał krzynę, bom dzielić tak nie chciał, a universum żem nijakiego początkiem znaleźć dla epok tak różnych nie umiał, przy tem nie chciał żem ja komunałów pleść o patryjotyźmie, Bogu i Ojczyźnie, bo tem niech sobie tężsi w tem dziele gęby wycierają... Znam ja, że nie masz przecie pytań durnych, są jeno durne odpowiedzi, ale żem ja takowej dojrzeć nie umiał, to nie powiem, że tam i na Waści głowę jakie się nie posypały gromy, bo Wachmistrz gorączka...:))
   Aliści olśniło nareście, najpewniej za przyczyną dwójniaczku wielce grzecznego, co to na względzie mając modus Imci Onufrego, jakoż tego oleum do głowy nalewać wypadnie, pijam rad, jako kompanija i sakiewka pozwoli... I bym co miał mianownikiem oznaczyć prze te wieki pospólnym, to by to jedno było słowo: profesjonalizm!
    Tak, tak! Czego by przecie o tej nie rozpowiadać szlachcie, to czy się owi wpodle folwarków trudzili swoich, czy się najmowali do tejże u możniejszych roboty, starczy poradników ówcześnych gospodarskich przepatrzyć, Haura, Zawackiego czy inszych, by pomiarkować, jak wielkiej a obfitej wiedzy był tem, co tem wszystkiem zarządzał! Spraw polowych pewno, że i włościanin każdy się wyuczy z latami i experiencyi nabędzie, przecie sprawy folwarku to nie jeno kiedy siać, a żniwo czynić kiedy... To i o pszczołach wiedza, a i o stawach, to i o rynku, kiedy i jak przedawać, a kupować czego... Może nam się i zdawać, że Mistrz z Czarnolasu jeno pod lipą siedział, rymy składał i węgrzynem zapijał, aliści ów się niechybnie nieraz i do nocy za sprawami gospodarskiemi natrudził! Taki folwark to przecie nic inszego jeno firma niemała, gdzie fachowców jest wielu i gdzie się może oracz na swojej jeno wyznawać robocie, a smolarz na swojej, aleć ów jegomość nad niemi wszystkiemi i znać się winien na wszystkiem i wszystkiego umieć ogarnąć!
   Weźmyż, że onemu rola niemiła i jako to pisał Pasek nie od tego on, „żeby w domu kury sadził, a kanię od kurcząt odganiał” i jął się jaki taki wojskowego rzemiosła, to tu takoż nam najwięcej ich za profesyjonalizm cenić. Zachwycają się dziś liczni husaryją naszą, a jakież to wojsko cudne, niby malowane, a szum tych husarskich skrzydeł za całą wiedzę starczy, że już ani wnika w to, żeśmy bodaj najpierwsi tego dokonali, by wojska trzymać małego, aliści ono, że za wszystko nastarczyć musiało, tak się w tem rzemiośle edukowało pięknie, że śmiało byśmy owych towarzyszy mogli ze spółcześnemi równać komandosami! Któż wie o tem, wieleż pracy kosztowało takiej usarskiej chorągwi ćwiczenie? Któż wie o tem, że niektórych zwrotów szyku i fortelów przy szarży się okrom naszej, nijaka się nie wyuczyła we wszem świecie jazda aż do napoleońskiej doby, gdzie już po husarzach ani pył po gościńcach nie został? Któż wie, wieleż lat się konia husarskiego szkoliło? A przecie z usarzami to jako z ta górą lodową, co jej sądzimy jeno po tem co widzim, czyli tej co nad wodą części... Okrom usarzów byli i towarzysze pancerni, cależ tamtych nie gorsi, jeno mniej zasobni; byli nareście i służący w lekkiej jeździe jeno z miana wołoskiej, czy kozackiej i insi, co też nie sroce spod ogona... Słowem, by chcieć czego za wzór dawać, to właśnie owych, co to może i po karczmach popijali luboż i po dworach swoich, może i dziewki psowali folwarczne, może ta i jeden z drugim miał jeszcze i za co insze Boga przebaczenia prosić, aliści jako przyszło się każdemu brać do roboty i czynności swoich, to daj nam Boże i dziś mieć takich od wszystkiego fachowców..."
________________________________________
* - oryginalny ów tekst ukazał się na dawnem mem blogu sub die 27 Decembrii Anno Domini 2009, zatem jeśli komu ciekawo go czas jeszcze jaki móc ujrzeć z komentarzami pospołu, tutaj go najdzie:
zasię pars wtóra: