11 listopada, 2017

O pianistach, kurach, hotelach i pałacach, czyli cyklu o urządzaniu Niepodległej część XVIII...

  Odstąpim Szweda na krzynę, za sprawą niepodległościowej rocznicy, przecie że my w opowieści naszej o tych sprawach ( I, II, III, IV, V, VI, VII, VIII, IX, X, XI, XII, XIII, XIV , XV, XVI , XVII), już daleko dalej żeśmy zaszli i w części XVII żeśmy nasze prawa do udziału w konferencji paryskiej (rozpoczynającej się 19 stycznia 1919) wystawili, a w XVI-tej, na gruncie krajowem, żeśmy operetkowego zamachu Januszajtisa z 4/5 stycznia pod lupę wzięli...
  Pisaliśmy tam o wielkim naszym pianiście i patriocie, Ignacym Paderewskim, który świeżo co brytyjskim krążownikiem do Gdańska przybył, zasię poprzez Poznań, ku Warszawie, mimochodem (?) po drodze wielkopolskiej wywołując insurekcji. W Warszawie zaś ów się zdążył spotkać z politykami miejscowymi, najwięcej z endeckimi, po czym pospiesznie do Krakowa ujechał, co mnie w przekonaniu utwierdza,  że się o szykowanym przewrocie dowiedział i czym rychlej się usuwał ze sceny, by być poza podejrzeniem o onego inspirację czy sprawstwo. Nic go przecie aż tak pilnego do Krakowa nie wzywało, by to ponad istotne o przyszłości kraju rozmowy z Piłsudskim w Warszawie przedkładać... Chyba, że... chyba, że się czekało na wynik tych januszajtisowych rebelii, by albo wrócić w roli męża opatrznościowego, co walk jakich może bratobójczych uśmierza i władzy obejmuje jako symbol zgody narodowej, abo też by władzy przejąć z rąk insurgentów zwycięskich, a w razie onych niepowodzenia móc właśnie tą nieobecność swoją za dowód niewinności wystawiać...
   Czy się na to Piłsudski dał nabrać, szczerze powątpiewam... Z nich dwóch, to właśnie wileński milczek-konspirator miał wielekroć więcej politycznej experiencji a i prawdziwego politycznego instynktu; Paderewskiego sam zaś po pierwszym spotkaniu określił wielkiego pianistę, moim zdaniem, i najlepiej i, na swój sposób, najpiękniej: "Kryształowa dusza, głowa dziecka!" Aliści, com o zamachu Januszajtisa pisał w części XVI, przyjdzie zweryfikować krzynę, bo to, że pucz, dzięki determinacji i lojalności jenerała Szeptyckiego i stanowczości innych, na panewce spalił, nie znaczy, że paradoksalnie sukcesu pewnego nie odniósł, jeśli przyjąć, że jego celem była rekonstrukcja władzy. Piłsudski zrozumiał, że prawica nie cofnie się przed niczym i musiał, po prostu musiał, następną taką próbę uprzedzić jakimś politycznym ruchem i jej zneutralizować w zarodku. Dodatkiem, co już podnosił Torlin, miał zupełnie inne priorytety od swych socjalistycznych współpracowników i podkomendnych, którym rzecz wyłożył co prawda obcesowo, ale nadzwyczaj celnie: "Nic nie rozumiecie. Nie chodzi o lewicę czy prawicę, mam to w dupie. Jestem dla całości. Chodzi o wojsko, którego nie ma. Do dupy z waszymi radami, do dupy. Potrzebuję żołnierza! Paderewski dogada się i z Fochem, z kim trzeba, i będzie moderował Dmowskiego."
    Bunt Januszajtisa dowodnie wykazał, że pójście dalej drogą reform socjalnych Daszyńskiego i Moraczewskiego jest drogą do wojny domowej. Nawet zakładając całkowitą w tej sprawie lojalność tworzącego się Wojska Polskiego, to tego wojska było zdecydowanie za mało nawet do stłumienia grożącej rewolucji i spacyfikowania kraju, a gdzież jeszcze potrzeby zarysowujących się frontów na wschodzie, gdzie do Wilna zbliżali się bolszewicy, rewoltowały się całe połacie kresowe, a z Ukraińcami przyszło toczyć krwawe boje o Lwów, którego pierwsza odsiecz swą liczebnością* znakomicie ilustrowała możliwości państwa polskiego na tym etapie. Że nie wspomnę o wsparciu Wielkopolan, Ślązaków, Orawian etc.etc.  Po prawdzie dane liczbowe z połowy stycznia 1919 podają stan armii na jakie 110 tysięcy żołnierza, ale trzeba przy tem dodać, że 15 stycznia dopiero ruszył zadekretowany przez Naczelnika Państwa pobór, tak więc w owych 110 tysiącach, obok wiarusów z Legionów czy armij zaborczych, niemało było takich, co to się właśnie dowiadywali z której strony karabin ma lufę... A we Francyi stała niemal tak samo liczna** "Błękitna Armia" Hallera,  bajecznie (jak na nasze możliwości) wyekwipowana i uzbrojona(między inszemi batalion czołgów i kilka eskadr lotniczych) i zależna w zasadzie jedynie od Dmowskiego i jego Komitetu. A Piłsudski czuł, że Paderewski i Dmowski, to wprawdzie dwa wspaniałe konie ciągnące ten komitetowy powóz, ale nie bez szarpnięć i wierzgnięć i bynajmniej nie jest to para zgodnie pociągowa, bo to że powóz jedzie, jest raczej wypadkową ich osi, niż efektem zgodnej współpracy...
 Odgadł też trafnie, czy wyczuł może, że Paderwski jest swoistym zwierzęciem scenicznym, potrzebuje aplauzu, świateł, powszechnej adoracji... I, dogadawszy się z nim co do konieczności utworzenia rządu swoistej zgody narodowej, dał mu te pięć minut w blasku fleszy i przy uwielbiających go tłumach, równocześnie światu szląc sygnał o konkordii polskich aspirantów do władzy, czego Dmowski, choćby nie wiem jak mu to było nie w smak, spsować nie mógł i ścierpieć musiał.
   Rząd ten, w którym wprawdzie kilkoro pozostało ministrów z rządu Moraczewskiego, a większość powołał nowy premier z kół prawicowych, można jednak uznać za rząd bezpartyjny i dość ściśle trzymający się środka. W sensie reform społecznych oznaczało to stan zaniechania, podobnie jak w wielu istotnych kwestiach krajowych, bo też i sam chyba Paderewski doskonale rozumiał, że jest powołanym do działań na arenie międzynarodowej, ze szczególnym naciskiem na konferencję pokojową w Paryżu. W sprawach krajowych rychło też rząd ten zaczął być tęgo krytykowanym, tak z prawa zresztą, jak i z lewa... 
   Za tego też rządu przyszło do wykrystalizowania się, przynajmniej chwilowego, miejsca urzędowania gabinetu, z czym jak się okazało wcale nie było tak prosto. To, co dziś warszawiacy rozumieją jako Pałac Rady Ministrów, to dawne koszary carskiego Korpusu Kadetów, w czas I wojny odmienione na gigantyczny lazaret, którego przekazania wypertraktowali w listopadzie 1918 oficyjerowie Szkoły Podchorążych Piechoty z Ostrowi Mazowieckiej, obiecawszy trzymającym go Niemiaszkom zadbać o godziwy transport rannych i chorych do Niemiec. Szkoła Podchorążych jednak tam miejsca nie zagrzała, bo opowiedziawszy się w maju 1926 po stronie rządowej, po przejęciu władzy przez zwolenników Piłsudskiego, ciupasem ich nazad do Ostrowi wyekspediowano. Gmach potem zajęły pospołu Generalny Inspektorat Sił Zbrojnych i Centralna Biblioteka Wojskowa wzbogacona zbiorami Muzeum Polskiego z Rapperswilu***, ale nie zmienia to faktu, że Paderewski w 1919 korzystać z niego nie mógł. 
   Istniał wprawdzie Pałac Namiestnikowski, czyli dzisiejszy Prezydencki, wcześniej zwany kolejno Pałacem Koniecpolskich, Radziwiłłów i Lubomirskich, którego tak naprawdę gospodarzem i mieszkańcem był jeden jedyny namiestnik carski, generał Józef Zajączek w latach 1818-1826 (późniejsi namiestnicy urzędowali w Zamku Królewskim), a który w czasie wojny światowej służył niemieckiemu generał-gubernatorowi****, tyle że jego wrychle po przejęciu remontować poczęto i nim się rządowi do użytku nadał, czasu minęło niemało.
   Paderewski urzędować zatem począł w jego sąsiedztwie, postawionym tam hotelu "Bristol", którego był właściwie właścicielem i którego nienawidził serdecznie. Rzecz sięgała jeszcze lat z przełomu wieków, gdy pianista, mając pieniądze niemałe, chciał je jakoś zainwestować roztropnie, a że sam głowy po temu nie miał, to zawierzył swej wówczas jeszcze przyszłej, wtórej żonie, Helenie Górskiej, która mu naraiła swego kuzyna, Stanisława Roszkowskiego. Tenże, mając plenipotencję Paderewskiego rozhulał najpierw zakup gruntów, zasię budowę ekskluzywnego hotelu na skalę, która oszołomiła warszawiaków. Prawda, że nie było to przedsięwzięcie zupełnie sensu pozbawione, bo hotel po paru latach funkcjonowania zaczął przynosić ogromne zyski, ale Paderewski spodziewał się ich i wcześniej i może nawet większych, zaś z pewnością nie spodziewał się aż takich kosztów (zamierzone półtora milijona rubli grubo przerosło dwa miliony) i powolnego (w proporcji do amerykańskiego) tempa budowy. W listach do przyjaciół w latach 1899-1901 wielokrotnie nazywał "interes hotelowy" workiem bez dna i dawał upust swemu rozgoryczeniu. Nie był na otwarciu, a nawet kiedy wrychle potem odwiedził Warszawę i dawał koncert na otwarcie filharmonii*****, to nie zwiedził Bristolu, nie chciał się spotkać z dyrekcją i pozostałymi udziałowcami. 
   W styczniu 1919 jednak zamieszkał w Bristolu (sprzeda go dopiero po 1926 poznańskiemu Bankowi Cukrownictwa) i tam też odbywały się pierwotkiem posiedzenia jego rządu. Dodajmy od razu, że z nieoczekiwanymi turbacjami sprawionemi przez małżonkę pianisty... Drugą, albowiem pierwsza, Antonina Korsak, zmarła w 1880 roku, wrychle po urodzeniu syna, najpewniej w gorączce popołogowej. Syn pianisty urodzony już z chorobą Heinego-Medina, od początku wymagał stałej i troskliwej opieki, której pianista w swoim cygańskim życiu zapewnić mu nie mógł i tu się okazała wielce pomocna żona jego ówcześnego przyjaciela, skrzypka Władysława Górskiego, która prawdziwie troskliwie to sparaliżowane dziecię piastowała******, za sposobnością też i zajmując się wszechstronnie i samym pianistą, którego omotała w sposób zgoła zdumiewający. Aż dziw, że rozchwytywany i uwielbiany przez niewiasty, wielki artysta, związał się z kimś tak nieprzystającym do jego świata. Horyzonty pani Heleny nigdy do najrozglejszych nie należały (gdy Paderewscy zamieszkali już na stałe w szwajcarskim Morges, cały jej tamtejszy świat wypełniły... kury rasowe, które z upodobaniem hodowała), była przy tym potwornie zaborcza i despotyczna, co pan Ignacy potulnie znosił.  Rzec, że się wtrącała do wszystkiego, to być arcysubtelnym w tej mierze... Ona się po prostu panoszyła, dodatkiem wyjątkowo gruboskórnie i nieraz grubiańsko. Po Warszawie legendy krążyły o tym, jak potrafiła wtargnąć na posiedzenie rządu i pogonić ministrów, bo "męczą Ignasia", który musi natychmiast zjeść obiad! Gdy się gdzieś coś, nawet drobnego, zepsuło czy zaginęło, potrafiła przerwać dyplomatyczne spotkania i zagonić premiera do poszukiwań, czy też do załatwienia jakiegoś drobiazgu, w jej pojęciu natychmiast koniecznego... Przy tym wszystkim otwieranie każdej korespondencji, nawet służbowej czy dyplomatycznej, to właściwie już drobiazg, nawet jeśli ta czasem ginęła i dobrze jeśli jej przynieśli z hotelowej pralni, znalezionej między prześcieradłami... To o niej napisał Lechoń:
     "Ona Naczelnika Państwa, sejm i ministrów w kupie,
       Za nic ma, kręcąc Polską, niczym łyżką w zupie."
  To ona stała się definitywną przyczyną ostatecznego poróżnienia się Paderewskiego z Dmowskim, który na sondujące pytanie pianisty o możliwość pogodzenia się, odparł, że owszem, jak najchętniej, ale dopiero po tem, jak Paderewski otruje panią Helenę. Można uznać, że przeniesienie obrad rządu do Zamku Królewskiego przez Paderewskiego to nieznaczna próba wydobycia się spod zbyt zaborczej kurateli, a może przynajmniej ukrócenia najgroźniejszych skandali i komentarzy.
  Nie zdało się to na wiele, bo opinii już się naprawić nie dało, nawet naprawdę wielkimi sukcesami na arenie międzynarodowej. Do tego doszło rzecz wtóra; brak tak naprawdę zdolności Paderewskiego do pełnienia sprawowanego urzędu. Byłby zapewne znakomitym prezydentem, ale premier to inna para kaloszy i codzienny mozół papierowy, którego pianista nie znosił (ćwiczyć na pianinie potrafił i dwanaście godzin dziennie). Ze swą prostolinijnością kompletnie się nie nadawał do żadnych gierek, tak gabinetowych, jak parlamentarnych, przy tem tak naprawdę, przy całym swym gorącym patriotyźmie, zwyczajnie nie znał kraju, z którego wyjechał ponad trzydzieści lat temu, i nie bardzo czuł jego problemy. Sprawy społeczne to była dla niego prawdziwa abstrakcja, podobnie jak militarne, a oddawszy te kwestie fachowcom i tak brał cięgi za każde na tem polu błędy, czy niepowodzenia.
  A krytykę Paderewski znosił wyjątkowo źle; nawykły do hołdów, aplauzów, adoracji z prawdziwym zdumieniem odkrył inny świat, w którym nie znaczyło to nic i byle żurnalista uważał się za władnego poniewierać jego imieniem bez miłosierdzia. Dal wielkiego pianisty było to coś niepojętego i w jego rozumieniu absolutnie niezasłużonego; reagował po trosze jak skrzywdzone ciężko dziecko, które nie umie wyciągnąć z krytyki innego wniosku, niż ten, że ktoś go prześladuje...
  W Qui Pro Quo jego odejście po niespełna rocznych rządach (następcą Paderewskiego został farmaceuta z zawodu, Leopold Skulski)  skwitowano kupletem:
     "Wszystko mi jedno, pianista czy aptekarz, 
       Nigdy się, bracie, porządku nie doczekasz"
________________________________
* - 40 oficerów, 1228 żołnierzy i osiem dział, dowodził podpułkownik Michał Karaszewicz-Tokarzewski, nawiasem arcyciekawa postać, wolnomularz, teozof, duchowny Kościoła Liberalnokatolickiego.
** - Przyjmuje się, że stutysięczna... Ale tak naprawdę to te sto tysięcy stanie się prawdą, gdy doliczymy uznające jej zwierzchność oddziały polskie walczące na terenie Rosji z bolszewikami: w pierwszym rzędzie dywizję Żeligowskiego, walczącego u boku Denikina na Kubaniu i dywizję strzelców syberyjskich Waleriana Czumy, walczącej w siłach wojsk admirała Kołczaka, a potem osłaniającej odwrót wojsk interwencyjnych i haniebnie zdradzonej przez dowództwo Korpusu Czechosłowackiego, którzy wydali naszych bolszewikom.
*** - w znacznej części księgozbiór obu bibliotek spłonął we wrześniu 1939
**** - w 1917 zdemontowano stojący przed pałacem pomnik Paskiewicza, jako symbol carskiej władzy, którego przecie nie uchodziło tolerować w zamierzonym, proniemieckim Królestwie Polskim, tworzonym na bazie Aktu 5 Listopada. Ostał się postument z szarego fińskiego granitu, który się nadał akuratnie pod rewindykowany z Homla (siedziba Paskiewiczów) na mocy traktatu ryskiego, pomnik księcia Józefa Poniatowskiego, którego po prawdzie podług projektu Thorvaldsena wykonano, ale nigdy go w Warszawie poddanej carskiej władzy, nie postawiono.
***** - na otwarciu Filharmonii koncertował też Edward Grieg, który wcześniej wysłał do dyrekcji hotelu telegram z zapowiedzią przyjazdu i poleceniem wyszukania mu pokoju bez pluskiew. Oprowadzony po przyjeździe przez dyrektora Rajchmana po wnętrzach z marmurowymi podłogami, perskimi dywanami, angielskimi meblami, kryształowymi żyrandolami i przewieziony kryształową windą, przepraszał za ten telegram bez końca.
****** syn Paderewskiego, Alfred, zmarł w 1901 roku, na skutek dodatkowych komplikacji z układem krążenia.



21 komentarzy:

  1. Owszem, pani Paderewska była kobietą niepospolitą, ale też działaczką społeczną na skalę także niespotykaną.
    z wyrazami uszanowania

    http://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/helena-maria-paderewska

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedno nie wyklucza drugiego, ale też sądzę, że trochę weszła w rolę, jakiej po żonie kogoś tak znacznego i zamożnego oczekiwano... Zasług bynajmniej nie ujmując...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. Abstrahując od politycznych osiągnięć Paderewskiego, a skupiając się na jego życiu prywatnym (rodzinnym) trzeba przyznać, że nieźle namieszał.
    O pierwszej żonie, Antoninie Korsakównie, niewiele wiadomo.
    Nawet sam Mistrz w swych pamiętnikach więcej uwagi poświęcił swej ulubionej papudze Cockey Roberts, niż młodej żonie i matce jego syna.(Paderewski Ignacy Jan, Pamiętniki, spisała Mary Lawton, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Kraków 1982)
    Rozwijając swą karierę (w czym wydatnie pomagała mu Helena Modrzejewska)podrzucał sparaliżowanego syna, Alfreda,różnym opiekunom. Wychowywali chłopca kolejno teściowie pianisty, jego ojciec, różni znajomi, a na koniec Helena Górska. W rezultacie Alfred i tak zmarł z dala od bliskich, w klinice. Miał 21 lat.
    Summa summarum majątek po Antoninie Korsakównie przetracił (do finansów nie miał głowy, oj nie miał!), przyjacielowi Górskiemu odbił żonę, o chorym synu nie pamiętał, więc przynajmniej sprawiedliwie, że druga żona (ta odbita) okazała się prawdziwą zołzą. :)

    (narcyz i hipokryta paskudny: po powrocie z tournée, po Ameryce - jakże on się oburzał, jak krytykował mieszkańców USA, że lekko traktują przysięgę małżeńską!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko prawda i za dopełnienie dziękuję:) Mam tylko wątpliwość tyczącą się użytego sformułowania "w rezultacie Alfred i tak zmarł...", co rozumiem jako pewną niezręczność, mogącą sugerować jakieś zaniedbania w tym względzie, których efektem śmierć była nieszczęśnika.
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Akcent przeniosłabym z "i tak zmarł" na "zmarł z dala od bliskich" :)(moja "redaktorska" nieporadność)
      A tutaj jeszcze o innych muzach pianisty :))

      Usuń
    3. Bóg Zapłać za ten dodatek:) No cóż, wiedziałem, że broił, ale że aż na tylu frontach...:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. A jednak z tego "brojenia" pozostały ładne kwiatki:)
      Tutaj Menuet in G, dedykowany księżnej Leszetyckiej.
      Tu już na powrót grzeczny. :)

      Usuń
    5. A ten pierwszy to był niegrzeczny?:)))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    6. A broił? :)))

      Usuń
    7. No gdzież tam... Na forteklapie plumkał, jakieś dwie dziewuszki cuś pląsały niemrawo, ale i tego bym za brojenie nie mógł uznać...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  3. szczur z loch ness12 listopada 2017 12:17

    Po raz wtóry czytam u Waszmości teorię związaną z przesłankami wyjazdu Paderewskiego do Krakowa, która najbardziej strategię wybornego szachisty przewidującego pięć przyszłych ruchów przywodzi. Owszem mogło tak być, jednak w kontekście zacytowanego zdania: "Kryształowa dusza, głowa dziecka!" rzecz wydaje się mało prawdopodobna. O wiele bardziej pasuje do tego wszystkiego, skoro już przywołujesz ów blask fleszy i trasy koncertowe, wspomniany wyjazd traktować jako swoiste tourne'e Gdańsk, Poznań, Warszawa, Kraków. W moim odczuciu i w odniesieniu do tej osoby mającej cechy współczesnego celebryty wydaje się to bardziej prawdopodobne.
    Kłaniam z zaścianka Loch Ness :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teoria równie dobra, choć mnie nie przekonuje...:) Przyjechał jako polityk, mało tego z konkretną misją doprowadzenia do jakiegoś porozumienia na szczytach władzy, co przedkładał Balfourowi i po co mu udostępniono ten szybki krążownik. Zatem jego absolutnym priorytetem powinny być rozmowy/ negocjacje w tej sprawie. Rozumiem, że go ubłagano, by do Poznania zboczył, rozumiem, że się rozchorował i że powstanie wielkopolskie, do którego wybuchu, chcąc czy nawet nie chcąc, ale doprowadził... słowem, że to wszystko przyczyniło kolejnych dni kilka opóźnienia i za to go nie winuję. Ale gdy już się w tej Warszawie znalazł, to każdy normalny człowiek na jego miejscu i z taką misją miałby pewnie trochę poczucia zmarnowanego czasu i być może, nawet niejakie poczucie winy w tej kwestii. Zatem oczekiwaną reakcją byłoby jak najszybsze podjęcie tych rozmów z Piłsudskim, żeby tą stratę możliwie szybko powetować... Tymczasem ów...wyjeżdża do Krakowa... trudno to przyjąć inaczej jak unik, co ma sens tylko w sytuacji, gdyby chciał dać Piłsudskiemu po nosie, każąc mu na swój sposób "antyszambrować", ale wszyscy znający Paderweskiego podkreślają jego prostolinijność i myślę, że takie gierki to jednak nie dla niego... Pozostaje dobry powód wtóry, a taki, że się o planowanym zamachu dowiedział, może nawet bardzo ogólnikowo i postanowił się usunąć ze sceny na ten czas... Zauważ, że mogło też chodzić o międzynarodowe reperkusje; przecież nie można było przewidzieć jak się ten pucz potoczy... A gdyby dwa dni później, owszem, prawica przejęła władzę, ale np. tylko w Warszawie a i to kosztem tysięcy ofiar krwawych walk? I to wszystko ci wszyscy na świecie, którzy mieli dla Paderewskiego podziw i szacunek, mieliby wiązać z jego nazwiskiem? Powstaje pytanie, czy Francja po czymś takim zgodziłaby się wypuścić Armię Hallera, wiedząc, że ta jedzie prosto na fronty wojny domowej? Osobiście sądzę, że pewnie by się zgodzili, ale jako rozbrojoną, by uniknąć odpowiedzialności za przelew krwi w Polsce... I zapewne Paderewski sobie to wszystko przemyślał szybko (a być może, że uświadomił mu to nieodłączny sekretarz Sylwin Strakacz, trochę szara eminencja w jego otoczeniu i z pewnością dość bystry, by te implikacje zrozumieć)...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Bardzo to przypomina emitowane wczoraj w radiowej Dwójce słuchowisko "Chryje z Polską" Macieja Wojtyszki. Teofila Wyspiańska z domy Pytko prawie że Żeromskiego, żeby głowy Stasiowi nie zawracał. A gdyby nie specjalne instrukcje, nie wahałaby się zamknąć drzwi przed samym Piłsudskim. Rzecz cała dzieje się w 1905 roku i Piłsudski wybornie odmalowany, pod koniec dosadnie podsumowuje cały ruch niedoszły rewolucyjny: Gówno jest i żyjemy w wychodku, w trzech wychodkach... Coś w ten deseń. A o Paderewskim była dyskusja jakowaś, w której przypomniano, że Roosevelt powiedział o nim "największy z nieśmiertelnych". Prawda, że ładnie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, ładnie, ale kontekstu nie znam, to i nie wiem, czy jako o pianiście, czy jako o polityku. W tym drugim przypadku to nie wiem, czy to jest właściwy komplement w ustach zadufanego naiwniaka( że gorzej nie powiem), którym Stalin manewrował, jak chciał...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  5. Wystarczy, że był wielkim pianistą, przecież nie każdy musi być genialny w każdej dziedzinie. I nie ma co na siłę wpychać kogoś tam, gdzie się nie nadaje.
    Jeśli chodzi o postępowanie jego żony - no cóż, nie rozumiem takiego zachowania. Dla mnie jest to żenujące.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sęk w tym, że nikt go nie wpychał na siłę, sam tego pragnął (mówię o politycznej stronie jego życia). I w sytuacji, gdy kraj i naród nie mają reprezentacji, które by jego interesy na światowej scenie niosła, trudno też taki potencjał marnować, skoro to był na tamte czasy najbardziej znany i szanowany z Polaków. Insza rzecz, że w czasach postpozytywistycznych od każdego z naszych wielkich się oczekiwało, że w jakiś sposób będą dla sprawy narodowej pracować. I oni się nie uchylali...:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    2. Marzyciele...
      Pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
    3. Ano, ale jacy skuteczni! :)
      Zawsze mnie zastanawiało, jakim cudem pomiędzy rokiem 1864 a 1918 tak bardzo zmieniła się nie tylko świadomość narodowa, ale i społeczna? A to marzyciele!!! :)

      Usuń
    4. Między temi datami śmiało można uprzemysłowienia Kongresówki datować, a tego przecie właśnie czynili abo marzyciele ze zdeklasowanej szlachty, których w osobie Karola Borowieckiego sportretował Reymont w "Ziemi obiecanej", albo przeciwnie; pnący się w górę potomkowie rodów kupieckich i rzemieślniczych... Z kolei ci, których owi zatrudniali, to też przecie swoiści marzyciele, co się ze wsi swoich wyrwali i marzyli o lepszym życiu...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  6. Odpowiedzi
    1. No proszę... Kolejna zupełnie nieznana odsłona... Dzięki, Vulpianie:)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)