07 września, 2017

O zawiłościach żywota wielkopolskiego hrabiego-mordercy, co śląskimi powstańcami komenderował... IV

 Ostawiliśmy w ostatniej części naszego hrabiego, gdy komendy nad powstańcami przyszłemi powziął (III, III,). Obaczmyż czymże mu komenderować przyszło... 
 Sam Mielżyński w przededniu powstania, w meldunku do jenerała Sikorskiego (ówcześnego szefa Sztabu Generalnego WP) określał liczebność przyszłych powstańców na z górą 40 tysięcy chłopa. Dla tychże miało Dowództwo Obrony Plebiscytu (czyli dawne POW GŚl i przyszła Naczelna Komenda Wojsk Powstańczych) pochowane i uszykowane  prawie 31 tysięcy karabinów, 632 karabinów maszynowych (lekkich i ciężkich), 3 292 pistolety i rewolwery oraz kilkadziesiąt tysięcy (!) granatów. Podług powstańczej ewidencji przed powstaniem mieliśmy jeszcze 694 granatniki, które ja rozumiem jako najpewniej niemiecką konstrukcją Granatenwerfer 16 . Summa summarum widzi mi się tego całkiem sporo, osobliwie jeśli wejrzeć na to oczyma powstańców warszawskich idących do szturmu na bunkry chroniące aleję Szucha z jednym pistoletem na sześciu, czy siedmiu i zaleconymi przez pułkownika Chruściela "Montera" siekierami, kilofami i stylami od łopat...
   A przecie tego bynajmniej nie był koniec, a dopiero początek! W pierwszych dniach powstania zgłosiło się przecie wolentarzy mnóstwo do szeregów powstańczych, których się na jakie 20-25 tysięcy kolejne rachuje, ale i magazynów niemieckich ichniej tajnej organizacji Oberschlesischer Selbstschutz żeśmy przejęli okrutnie wiele, a że "selbszuców"* się na jakie 20-30 rachowało tysięcy, to i rzec by można, żeśmy naszych ochotników niemiecką właśnie uzbroili bronią. 
   Doliczmyż do tego cięgiem idący przerzut broni z magazynów wojskowych dowództw okręgów z Krakowa i z Poznania, osobliwie zaś z tego pierwszego, gdzie jenerał Stanisław Szeptycki miał komendy. Jest w przepięknym zresztą filmie Kazimierza Kutza "Sól ziemi czarnej" wielce patetyczna scena, gdzie powstańców wspomaga i ginie przybyły "z Polski" młodziutki podporucznik (w tej roli Daniel Olbrychski), który się z armatą i artylerzystami ją obsługującemi wyrwał (czyli rozumieć należy, że uciekł, zdezerterował!) z Wojska Polskiego. Tyle, że ten film mówi o II Powstaniu Śląskim, które toczyło się w kulminacyjnych dniach Bitwy Warszawskiej, a i jedną z przyczyn jego wybuchu były prześladowania Polaków i walki uliczne, które rozgorzały po rozejściu się fałszywej wieści o zdobyciu przez bolszewików Warszawy i po napaści 17 sierpnia 1920 roku na siedzibę powiatowego Polskiego Komisariatu Plebiscytowego i redakcji socjalistycznej "Gazety Robotniczej"** . I to jest właśnie takie typowe dla przedstawiania tamtych spraw pół prawdy: jak się wejrzy na film Kutza i tą scenę pełną patosu, to niemal serce boli, że się tamta Rzeczpospolita tak rzycią na biednych powstańców wypięła i biedny porucznik dezerterować musiał... Jak się na to patrzy pamiętając, że to czas był najsroższego się wysilenia ojczyzny naszej, aby hordy bolszewickie od stolicy odepchnąć i że narodu lwia część w inszą wtedy spieszyła stronę, by oręża pochwycić i wrażej odeprzeć napaści, to się na tą dezercję kapkę inszemi oczami patrzy...
  Aliści przed i w trakcie III powstania zupełnie już inaczej się sprawy te miały! Raz, że Rzeczpospolita dawała, co mogła, o czem jeszcze pisać będę, co na oręż się przekładało tak, że w przededniu niemieckiej kontrofensywy na Annaberg (Górę Świętej Anny), którą by zorganizować, potrzebowały Niemiaszki trzech niedziel , to powstańce już miały harmat jakie pięć dziesiątek, pociągów pancernych szesnaście i kilka automobilów pancernych. Tych ostatnich po śląskich czyniono warsztatach, kuźniach i hutach, ale te działa przecie się tam nie zrodziły... Przekroczyły granicę, a domniemuję, że aby tych pociągów pancernych wyposażyć, to ich musiało z Polski zostać przerzuconych nie wspominane pięćdziesiąt, a przynajmniej z siedemdziesiąt, a może i więcej!
   Na cóż ja Wam tak o tem szczegółowo opowiadam? Ano na to byście tego porównać mogli z siłami niemieckiemi, które się na jakie półtora miesiąca przed powstania wybuchem na jakie 30 tysięcy "selbszuców" rachowało... Miały dla nich Niemiaszki pochowanych sekretnie jakie 15 tysięcy gwerów, 226 karabinów maszynowych (lekkich i ciężkich), jakie 2 600 pistoletów i rewolwerów i nieznanej liczby granatów, jeno że tej potencji po większej części Francuzy z gry wyłączyły około 20 marca, gdy prewencyjnie powyaresztowywali kadry i co aktywniejszych "selbszuców", tudzież skonfiskowali kilkadziesiąt magazynów broni. Mało czego uratowały Niemiaszki w chwili powstania wybuchu, bo i Polacy magazynów zajęli niemało, tandem cała niemal ich siła przyszła, jeśli o oręż idzie, to ta, co jej z Rzeszy przemycano, podobnie jak i my z Polski...
 Niemce w największym swych sił wzmocnieniu nieznacznie przekroczyli tysiąców trzydzieści (powstańcy twierdzili, że i do 40-tu doszło), zbrojnych w pełni w karabiny i karabiny maszynowe, jako regularna armia, aliści harmat już z Reichswehry im przemycono zaledwie jakie trzydzieści... Pociągów pancernych dorobiły się Niemce wszystkiego sześciu i jakich kilku automobilów pancernych... Wielce u nas zawżdy podnoszonego faktu, że tam i wolentarze z Rzeszy się zgłosili liczni, w tem całe jednostki tzw."freikorpsów", jako bawarski "Oberland", luboż masowo studenteria wrocławska, pora na ziemię sprowadzić: podług spisania ich w dniu 1 sierpnia 1921 byłoż tego wszystkiego 5 782 przybyłych spoza obszaru plebiscytowego, by walczyć z powstańcami. Dla porównania: liczbę naszych ochotników z Polski, czy nawet i regularnych żołnierzy i oficerów do powstania oddelegowanych ocenia się na jakie 10 tysięcy, co znowu przedkładam tym, co wciąż wierzą, że się Polska na powstanie wypięła...
   Jak sami zatem widzicie, ani w jednem momencie nie przeważały nas Niemce ni liczbą, ni bronią, jeśli rachunek przyjmować ogólny... Jakże to zatem się stało, że w dniach kulminacyjnych bojów wpodle Annabergu, tam właśnie przeważali i liczbą, a i mając harmat szesnaście i pociągów pancernych kilku, poradzili naszych przemóc? 
Wyborne pytanie... jeno nie do mnie, a do naczelnego powstańczego wodza tamtocześnego, podpułkownika Macieja hrabiego Mielżyńskiego...
  Rzeknie kto, wejrzawszy na zamysł strategiczny powstania zwierzchników, osobliwie Korfantego***, że frontu było do bronienia nadto wiele, a że przecie nie znał Mielżyński, gdzie Niemce uderzą, by się tam uszykować może, co lepiej... Po części będzie miał tenże ktoś słuszności, osobliwie, że Komisja Międzysojusznicza już 5 maja nakazała rozejm, którego Niemce atakiem na Górę Świętej Anny złamali. Ale jeśliśmy na to mieli naczelnego dowódcę, żeby wierzył, że Niemce potulne tu będą, to lepiej go było pierwszym lepszym górnikiem zastąpić miejscowym, bo ten by przynajmniej może takich złudzeń nie miał...
  Pominę tu robotę wywiadu widać marną, skoro ten nie umiał koncentracji wojsk niemieckich wykryć w porę**** i spodziewanych z tejże koncentracji kierunków możliwego uderzenia. Per saldo przecie to także na rachunek naczelnego wodza pracuje, bo ów, nolens volens odpowiada za wszystko, w tem i za tych podkomendnych, którzy być może swej roboty źle zorganizowali, czy prowadzili, a których on nadal na stanowiskach trzymał, luboż nie dopomógł radą czy właściwej drogi nie wskazał...
   Sęk jednak w tem, że Góra Świętej Anny i pobliska Góra Chełmska są najwyższymi wzniesieniami na całej Wyżynie Śląskiej, a obie najdalej są na zachód wysuniętemi tejże wyżyny cząstkami. Dziś, w dobie aeroplanów, dronów i satelitów może to już i mniej ważkie, aliści gdy ich nie stało, to od początku wszelkiej wojskowości rozumiano, że kontrolować wzniesienia, to kontrolować obszar cały wpodle nich, bo to i widać na mil wiele wokoło, cóż wróg czyni, a od armat się pojawienia możnaż i jeszcze onemu z tych wzniesień bobu zadać. Zawżdy też i onych bronić łacniej, bo się wróg umęczy zanim pod górę podlezie i nawet jako się już na nich nie leje smoły, ani kłód czy głazów nie stacza, jeno deszcz wali ognisty z harmat i maschinengewehrów (exemplum: Monte Cassino chociażby), to jest to dla wszelkiego człeka choć trochę z wojskowością obeznanego, oczywista oczywistość, że wzgórza są kluczem do wszystkiego.
   Nie wierzę, zwyczajnie nie wierzę, iżby Mielżyński o tem nie wiedział... Ostatecznie tychże wzgórz żeśmy sami po coś przecie zajęli w pierwszych dniach maja. Jeśli ów siedział nad mapą kiedykolwiek później i rozmyszlał o tem, gdzie Niemce uderzą, to ten rejon powinien być mu tak oczywistym, jako dzień po nocy nadchodzący... Nie miał inszych wzgórz w okolicy, a w każdym razie nie tak ważnych! Nawet jeśli tego dla jakichś powodów pewnym nie był, mógł pozycyj powstańczych nie wzmacniać, ale by choć odwodu jakiego sobie pod ręką pozostawił silnego, którym by mógł walczących wesprzeć w momencie kluczowym, a może i dzięki temu jakiego uzyskać przełamania...
  Z dawna się przyjmuje, że nacierający powinien mieć nad broniacym najmniej dwu-trzykrotnej na danem odcinku przewagi, bo oczywistym jest, że straty mieć będzie większe. Sowieci w drugiej wojnie przyszli nawet do ofensyw, gdzie swej przewagi na pięciokrotną obliczali, a w pierwszej, na onej samym początku, były miejsca frontu zachodniego, gdzie siedmiu Niemców na jednego przypadało Francuza. Był czas, gdzie dla jakich propagandowych najpewniej racyj, wykręcali nasi historycy tejże bitwy o Górę Świętej Anny, jak mogli, nierozstrzygniętą ją głosząc*****... Podług mnie, nie ma co tu wykręcać, batalia została przegrana i tyle: natraciliśmy ludzi i musieliśmy oddać strategicznie ważnego terenu... To, że Niemce może i więcej tam przetraciły ludzi, jest oczywistem, skoro to oni nacierali...
   Aliści niedostateczne wojsk przed bitwą uszykowanie, tak w liczbie, jak i we wsparciu artylerią czy odwodami, to nie jedyne zarzuty, których bym pułkownikowi Mielżyńskiemu postawił...
   Oto uderzają Niemce przed świtem jeszcze 21 maja na pozycje 8 pułku pszczyńskiego Franciszka Rataja i po kilku godzinach zaciętych walk de facto pułk ten rozbijają i zajmują wioszczyn przezeń bronionych. Cząstki tegoż pułku się wycofały, częścią porządnie, częścią panicznie, co ma o tyleż znaczenie, że temi niedobitkami próbowano wzmacniać 1 pułk katowicki Walentego Fojkisa, który przejął na siebie ciężaru obrony. Pokazuje się, że największe nawet powstańcze ugrupowanie, tzw. 1 Dywizja Powstańcza pod dowództwem majora Jana Ludygi-Laskowskiego, nie miało niemal rezerw, któremi mogło wesprzeć najpierw Rataja, a później Fojkisa. Przydanie onemu za wsparcie resztek pułku pszczyńskiego, częścią już zdemoralizowanego porażką i skorego do paniki, uważam za krok wielce azardowny... Przed wieczorem i katowiczanie Fojkisa za pognębionych się mając, na rozkaz Ludygi-Laskowskiego oddali Góry Świętej Anny i cofnęli się pod niemieckim naporem.
   Ano i tu nam znów na arenę wkracza nasz wódz naczelny, który nakazał kontrnatarcia, którego miały dokonać bataliony jednego z najsilniejszych pułków, 7 strzeleckiego (nazwa nie od tego, że w niem strzelce służyły, a od Strzelec Opolskich, w których pułku formowano, podobnie jak w Toszku, Kozielsku i Prudniku) Teodora Kulika "Bogdana" (stąd i można się spotkać z określeniem: Podgrupa "Bogdan"). Tyle, że nijakiego wsparcia w harmatach owi nie dostali i poszli w bój w stylu zgoła sowieckim, bez najmniejszej o żołnierza troski... W niesłychanie ciężkich i krwawych bojach nieledwie o każdy dom, w kilku wioszczynach, które z rąk do rąk przez dzień cały przechodziły, pułk strzelecki skrwawił obficie i przed nocą cofnąć się musiał na własne pozycje wyjściowe, także i przez to, że dowództwo nie poradziło naszych uderzeń skoordynować i tam, gdzie poszczerbione pułki 1 Dywizji Powstańczej miały atak główny własnym natarciem wspierać, do akcji weszły one ładne kilka godzin później, niźli powinny...
   Ano i tu wdały się wreszcie na poważnie alianci i wymusili podjęcie o rozejmie rozmów. I tu Mielżyński pokazał jak dalece wziął z rzeczywistością rozbrat, bo jego pierwsze żądanie było takie, iżby mu Niemce prezentu z zabranego zrobiły i oddały Góry Świętej Anny. Z pewnością przy takim stanowisku negocjacyjnym do niczego by nie doszło i walki najpewniej trwałyby nadal, aliści wdał się nareście w tę sprawę Korfanty i po pierwsze nakazał wojskowym przyjąć rozejmu na pozycjach, które w garści mięli. Po wtóre, pomiarkowawszy najwidniej z kim mu mieć sprawę przychodzi, zdymisjonował hrabiego w te pędy, prowizorycznie obowiązki onego powierzając szefowi sztabu, majorowi Stanisławowi hrabiemu Rostworowskiemu, zasię z czerwca początkiem już na stałe Kazimierzowi Zenktellerowi.
   Ano i odtąd nam nasz hrabia w zasadzie znika z areny publicznej; w wojsku przeniesiony oficjalnie w stan spoczynku, nieprzesadnie szanowany na Śląsku, bojkotowany w Wielkopolsce, wybiera sobie na miejsce do życia majątek Gołębiewko pod Tczewem, na Pomorzu. Przejściowo był przypisany jako rezerwista do kawalerii, przy czem, o dziwo, do żadnego z pułków wielkopolskich czy śląskich, a do 5 Pułku Ułanów Zasławskich, w Międzywojniu w Ostrołęce stacjonującego. Wyda jeszcze w 1931 roku wspomnienia o III powstaniu, które jednak przejdą bez echa. 
   Jedyne właściwie jego publiczne w Międzywojniu czynności, to honorowa prezesura jednego ze związków powstańczych (akurat tego, który założył Alfons Zgrzebniok, zatem grupującego głównie dawnych członków POW GŚl). Przepomniałem dodać, że się jeszcze przed powstaniem ożenił powtórnie, aliści i tem ożenku widzę ja chęć niejaką ucieczki od otaczającej go rzeczywistości: żona Turczynka, córka dyplomaty, z pewnością cokolwiek inaczej swoją rolę w małżeństwie widząca, niźli niewiasty polskie, no i pierwotkiem nie za bardzo z językiem obznajomiona...
  Z nastaniem II wojny światowej, gdy Niemce, po zajęciu ziem polskich wielce zajadle na byłych powstańców śląskich polowali (dziadka Pani_Wachmistrzowego_Serca jak pochwycili we wrześniu, to go dopiero Amerykany w 1945 roku uwolniły po ponad pięciu latach w kacetach spędzonych), Mielżyńskiego dawny kolega z armii niemieckiej wziął pod niejaką kuratelę i dozwolono mu pod nadzorem Gestapo się do Wiednia przenieść, gdzie pomieszkiwał do śmierci w 1944 roku.

__________________________
* - z racji powiązań Selbstchuzu Oberschlessien z podobną ogólnoniemiecką Organisation Escherich, zwano ich także niekiedy "orgeszami". 
** - zamordowano wtedy znanego katowiskiego lekarza Andrzeja Mielęckiego. Warto też dodać, że krzynę wcześniej, w lipcu Śląsk stanął nieledwie w strajku generalnym...ale przez Niemców wywołanem, przez ichnie związki zawodowe organizowanem i przez SPD popieranem, w proteście przeciw naszej z bolszewią wojnie...
*** - Korfantemu wcale nie szło o długie i przewlekłe walki, ani też nie marzył o wywalczeniu zbrojnie Śląska całego. Zamysł onego ten był, by z zaskoczenia korzystając i chwilowej przewagi (której wytworzeniu między inszemi wysadzenie mostów walnie dopomogło) zająć terenu po tzw.linię Korfantego (mapka z Wikipedii zapożyczona) i dążyć do rozejmu i rozstrzygnięcia spraw granic przez Radę Ambasadorów Ententy
**** - za wywiad odpowiadał porucznik Jan Kowalewski, oddelegowany ze Sztabu Generalnego, wielce zasłużony deszyfrant i kryptolog. To ten, co szyfry sowieckie złamawszy, walnie się do sukcesu Bitwy Warszawskiej przysłużył. W powstaniu jednak podejrzewałm że może zbytnio zawierzył spraktykowanym w wojnie bolszewickiej metodom, a zbyt mało polegał na pracy agenturalnej. No i jeśli Niemce, czego nie wiem, więcej niźli radiostacjami, się posługiwały telegrafem, albo i kurierami, to Kowalewski zwyczajnie nie miał czego analizować. W każdym razie chyba się na Śląsku zanadto nie popisał...
***** - po dziś dzień takiego poglądu znajdziecie między inszemi w Wikipedii, która bazuje na "Encyklopedii Powstań Śląskich" z 1982 roku.
                                            ................

12 komentarzy:

  1. Jednym słowem, zawalił sprawę, ale wciąż nie wiadomo, dlaczego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli to jaka sugestia ukryta, że jakie za tem racje stały poza nieudolnością i niekompetencją, to raczej bym ich odrzucał... Są takie postacie, exemplum chociażby Tadeusz Komorowski, znakomity kawalerzysta i dowódca pułku jazdy, ale nic chyba ponadto... Gdy został "Borem" i przyszło dowodzić całą podziemną armią, wyszło na to, że się porwał na coś, co go po wielekroć przerosło...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  2. No to mam lekturę na dłużej ale "rozliczę" ją do najmniejszej kropki -:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, zdaje się że nawet u siebie powinieneś to rozliczyć?! :D :D :D

      Usuń
    2. Nie do końca pomiarkowałem o cóż, w tem "rozliczeniu" idzie... :)) Nadziei pełnym, że jednak o jaki komentarz opiniujący i nie będę ukrywał, że bardzo by mi na niem zależało, toteż czekał będę z niecierpliwością, a i z nadzieją, że kolejne tegoż cyklu części na to też sobie zasłużą...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    3. Miałem na myśli głupkowate zarzuty komentatorów niewczesnych a dość niedouczonych, u Piotra i Leszka. Mój komentarz opiniujący jest na dole i już doczekał się odpowiedzi. :)
      Natomiast opiniujący komentarz Piotra również mnie ciekawi, bo to jego rodzina wszak była w centrum wydarzeń.
      Kiedyś już napomykałem, że pradziadek moich dzieci brał w tym udział, chociaż na Śląsku Cieszyńskim, ale przecież wysłany tam przez Rzeczpospolitą nie dla sadzenia kwiatków. :)

      Usuń
  3. szczur z loch ness8 września 2017 08:37

    Krótko i treściwie ujęte, tak to określę. Zwłaszcza w aspekcie obiektywnie oddającym faktyczny stosunek potencjału militarnego walczacych stron. Przy czym różne myśli przychodzą do głowy. Z dokumentów znalezionych ostatnio na Węgrzech wynika przykładowo, że już w tamtym okresie Niemcy i Rosja rozmyślały o czymś w rodzaju późniejszego paktu Ribentrop Mołotow. W każdym razie istnieje niepodpisany obustronnie dokument (przypuszczalnie projekt dokumentu) z tamtego okresu o bardzo zbliżonej treści. Kolejna sprawa to przeróżne refleksje związane z przywołanym w tekście reżyserem, w kontekście ruchów jakie aktywizują się obecnie w tamtym rejonie. Przypomina to wszystko zarzewie, do którego bez przerwy dorzuca się podpałki.
    Kłaniam z zaścianka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Układ w Rapallo, będący do tego zbliżenia swoistym preludium podpisano rok później... Co się tych ruchów tyczy, to jeśli na myśli masz zapędy autonomistów, to przyznam, że ja ich doskonale rozumiem, a nawet uważam, że Rzeczpospolita ma wobec Ślązaków tutaj pewne niedotrzymane zobowiązania... W notach kolejnych postaram się też wykazać, że postawa próbująca znaleźć jakąś "trzecią drogę" pomiędzy Niemcami a nami, już wtedy miała zwolenników niemało...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
  4. Tym razem tylko podpisuję listę obecności i zgłaszam przeczytanie tekstu.:)
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mniej mitów, więcej rzetelności, chciałoby się powiedzieć. I tym się różni prawdziwy historyk od propagandysty.
    Ciężko się rozmawia o naszej przeszłości, gdy z różnych powodów następuje wzmożenie patriotyczne czy ideologiczne. Patosem i zakłamywaniem rzeczywistości trudno zastąpić wiedzę i nabrać dystansu. Pomijam tu zwyczajna osłowatość nawiedzonych nieuków, bo na tych to żadnego lekarstwa nie ma, nie mówiąc o zwyczajnych manipulatorach.
    Za ten cykl bardzo dziękuję, bo mi coś nie bardzo pasowało w tych powstaniach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja ze ten głos dziękuję, bo mnie w słuszności tego, co czynię, utwierdza... Ale noty kolejne dopiero mogą się kijem w mrowisko wetkniętym okazać...:))
      Kłaniam nisko:)

      Usuń

Być może zdaje Ci się, Czytelniku Miły, że nic nie masz do powiedzenia aż tak ważkiego, czy mądrego, by psuć wzrok i męczyć klawisze... W takiem razie pozostaje mi się tylko z Tobą zgodzić: zdaje Ci się...:)